Zmiana routera (TP-Link WR841-N)

Od dłuższego czasu myślałem o tym, by zmienić router. Problem w tym, że Linksys WRT54GL, którego miałem, działał. Do tego miał wrzucone OpenWrt, więc był bezpieczniejszy i wygodniejszy, niż większość dostępnego sprzętu. Koniec końców zracjonalizowałem sobie następująco. Po pierwsze 802.11n jest odporniejsze na zakłócenia bo trochę problem z zasięgiem/zakłóceniami owszem, był. Po drugie, szybsze – osiągnięcie maksymalnej prędkości netu możliwe było tylko teoretycznie. I w ogóle lepsze. No i jest sporo modeli, które pozwalają na wgranie OpenWrt.

Trochę poczytałem, trochę poklikałem TP-Linka u kumpla (na firmware producenta), popatrzyłem na ceny… I kupiłem TP-Link WR841-N (wyszło mi, że umie OpenWrt, niedrogi, wrażenie u kumpla – bdb) w markecie na jakiejś pseudopromocji. Nie pamiętam dokładnie ile zapłaciłem, ale jakoś 60-80 zł[1]. I leżał. Z kwartał. Bo nie chciało mi się wymienić routera, skoro stary działał…

Ostatnio zauważyłem, że pojawiają problemy z siecią okresowo. Pingi do routera rzędu 1000ms. Potem działało normalnie. Kanał ustawiony optymalnie, przynajmniej na tyle, na ile się dało. Stwierdziłem, że pora przetestować router.

Router TL-WR841N

Źródło: http://www.tp-link.com/en/products/details/cat-9_TL-WR841N.html

Pierwsze co mi się rzuciło w oczy po otwarciu pudełka od TP-Link WR841-N, to informacja o licencji GPL wydrukowana na świstku papieru (po angielsku) i polska instrukcja. Miłe i sprawia dobre wrażenie. W instrukcji dla tych, którzy nie korzystają z dołączonej płyty CD zauważyłem ciekawą rzecz. Aby podłączyć się do routera polecają nie wpisanie adresu typu http://192.168.0.1 tylko… http://tplinklogin.net . Tak, domena nie istnieje i IMHO jest to bug security. Scenariusz, gdzie użytkownik łączy się z netem przy pomocy takiego routera (domyślne login i hasło to admin/admin), wchodzi na stronę i dostaje malware w postaci JS, który przejmie kontrolę nad routerem nie jest wcale trudny do wyobrażenia. Co prawda podobno TP-Linki w swoim DNS mają zaszytą tę domenę i same rozwiążą to zapytanie, jeśli tylko komputer pobiera zarówno adres IP, jak i konfigurację DNS z DHCP, ale… po co?

Oczywiście połączyłem się po IP, bo taka wersja też działa. Przy tym mam inną konfigurację i serwer cache DNS mam bezpośrednio na komputerze. Dalej było z górki. Przeklikałem wstępnie konfigurację (wyłączenie WDS, ustawienie preferencji WiFi). Potem pobrałem najnowszy firmware producenta (na OpenWrt przyjdzie jeszcze czas…)  i wrzuciłem go na urządzenie. Wszystko zadziałało elegancko (ba, pierwszy firmware był nawet po polsku). Sympatycznie wygląda opcja, której włączenie pozwala routerowi samodzielnie wybierać kanał. Włączyłem, zobaczę jak to się w praktyce będzie sprawdzać. Inna miła rzecz to obsługa kilku dostawców dyndns, w tym no-ip.com, z którego korzystam. Nie skonfigurowałem, ale czuję, że może to być ten punkt, który pozwoli mi na długie nie wgrywanie OpenWrt. Wstępny test prędkości i… zamiast 15-18Mbps które widziałem do tej pory jest ~30Mbps.

Oczywiście nie wszystko mogło działać poprawnie. Windows na jednym z kompów stwierdził, że adres IP z DCHP owszem, pobierze, ale już sieć nie działała. Nawet router się nie pingował. Karta to Atheros AR5007EG
 (a/b/g, niestety nie ma n). Spróbowałem na szybko uruchomić „pchełkę” Mediateka na USB, ale wyszło jeszcze gorzej. Sieć co prawda ruszyła, ale przy restarcie nie chciał się uruchomić system – krzyczał o błąd w DLL. Możliwe, że przedobrzyłem z ustawieniami programu pomocniczego do karty pozwalając mu włączyć sieć przed zalogowaniem użytkownika. Parę prób zmian konfiguracji na routerze (szerokość kanału itp.) nie pomogło. Włączenie trybu bez n – też nie. W końcu stwierdziłem, że trzeba ustalić, czy problem jest z samą kartą, czy systemem/sterownikiem. Uruchomienie Linuksa i… karta jak najbardziej działa.

Szybkie przeszukanie sieci i znalazłem zalecenie, by zaktualizować sterownik. I faktycznie. Problem rozwiązało pobranie najnowszych sterowników do Atherosa (a wydawało mi się, że mam względnie nowe…). Po aktualizacji sterownika karty wszystko ruszyło od kopa. O stabilności TP-Linka nic nie piszę, bo działa raptem kilkadziesiąt godzin. Póki co, jestem zadowolony.

[1] Linksys kosztował w momencie kupna IIRC 180 zł, choć nie był najtańszym sprzętem z *Wrt. Fajny spadek cen, wzrost możliwości i poszanowania GPL daje się zaobserwować.

UPDATE Jeszcze o jednej sympatycznej cesze TP-Link WR841-N zapomniałem – mały apetyt na prąd. Kiedyś mierzyłem, ile prądu bierze Linksys i wahało się to od 2,5W (sam zasilacz, duży, transformatorowy jeszcze), przez 6,9W (router idle, 2 komputery podłączone) do 7,5W przy transferze danych między dwoma komputerami po WiFi). Nowy router nie był dokładnie testowany, ale po włączeniu routera i jednego komputera watomierz pokazał 2,5W, czyli tyle, ile poprzednio sam zasilacz. Myślę, że mogę przyjąć, że jest to 5W mniej, czyli 3,6 kWh w skali miesiąca. Czyli ok. 2 zł oszczędności. Czyli na samym prądzie nowy sprzęt zwraca się w jakieś 3 lata.

Świebodzin

Do Świebodzina nie mam daleko, a jak coś jest największe na świecie, to kusi, żeby zobaczyć, tym bardziej, że relatywnie blisko. Nic dziwnego, że korzystając z weekendu postanowiliśmy wybrać się zobaczyć największy na świecie pomnik Jezusa[1]. Oczywiście jako jedyna atrakcja wycieczki to za mało, ale o tym kiedy indziej. Dojazd do pomnika, a w zasadzie oznakowanie jest fatalne i bez mapy/nawigacji nie podchodź. Co prawda pomnik widać już dojeżdżając do Świebodzina, ale spodziewałbym się jakichś drogowskazów w samym mieście. Nic z tego. No i w ogóle pomnik jest lekko poza miastem, więc lepiej wjechać bez zagłębiania się w miasto.

Ostatecznie zatrzymałem się na parkingu Tesco, które znajduje się nieopodal. Niby jest parking przy pomniku, ale droga w budowie i jak już byłem w Tesco, to kierowali zupełnie nie tam, gdzie bym chciał. Część aut przedzierała się na dedykowany parking drogą gruntową, niektórzy jakoś trafili drogą normalną, choć w budowie (da się). Niemniej, Tesco ratuje sytuację, zwłaszcza, że nadkłada się raptem kilkadziesiąt metrów.

Sam pomnik nie wygląda źle. Spotkałem się z opinią, że jest wykonany topornie. Faktycznie, porównując ze zdjęciami „konkurencji” z Rio i Limy, jest bardziej surowy, ale jeśli ogląda się na żywo, to nie razi w żaden sposób. Rażą – przynajmniej mnie – piorunochrony, umiejscowione na głowie i rękach. Widać je na zdjęciach, ale zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy na żywo. „Konkurencja” chyba tego nie ma, przynajmniej na zdjęciach nie widzę.

Natomiast spodziewałem się czegoś… większego. Nie wiem jak to możliwe, ale z daleka, w kontekście miasta,  sprawia większe wrażenie. Prawdopodobnie chodzi o to, że stoi sam, na dużym terenie. Nie to, że jest mały, ale niedosyt pozostał.

Natomiast o ile sam pomnik stoi i wygląda nieźle, to reszta jest w budowie i dominuje prowizorka. Barierki wokół pomnika, schodki, dojazd, o którym wspominałem – wszystko tymczasowe (mam nadzieję!). Obok przyklejone budy z żarciem, parasolami i ławami, a pamiątki sprzedawane z dość obskurnego kontenera w stylu budowlanych. Wspominałem też o odsłoniętym terenie (słońce, upał), to dorzucę brak ławek. Absolutny brak ławek. Znaczy są te przy budach z żarciem i dwie na krzyż do modlenia się przed jakąś tablicą. Dodatkowo te przy budach oznaczone tu wolno palić[2], a wszystkie na słońcu. Czyli nic, gdzie można usiąść w spokoju z dziećmi, zjeść własny prowiant i odpocząć w cieniu. Znaczy kawałek murka i cienia zawsze się znajdzie, tylko jednak wolałbym coś bardziej cywilizowanego coś innego.

Ale jest szansa, że to się zmieni, bo drzewka posadzone, a cały kompleks ma charakter wybitnie rozwojowy. Pewnie ławeczki też kiedyś dołożą. Na razie budowane są stacje itp. obiekty religijne. Stawiam, że też nie są ukończone, bo nie mają podpisów (ale ja się nie znam).

W każdym razie jeśli ktoś chce polować na zdjęcie z samolotem (smugi kondensacyjne wychodzące z ręki), to nie ma w tej chwili łatwo. Natomiast okazje jak najbardziej są, ba, miałem idealną sytuację, tylko… akurat aparatu nie miałem przy sobie. Zresztą, jeśli chodzi o zabawne zdjęcia, to warto zwrócić uwagę na tablicę „teren zabudowany” na wjeździe do Świebodzina. Miałem zrobić zdjęcie na powrocie, ale oczywiście wracaliśmy inną trasą[3].

Podsumowując: w tej chwili można sobie zaplanować postój na jakieś pół godziny, żeby obejrzeć, ale jak ktoś nie przybywa ze względów religijnych, to raczej się zawiedzie[4]. Wycieczka kilkadziesiąt km tylko w celu obejrzenia pomnika to zdecydowany overkill.

PS. Zdjęcia może będą, jak sczytam i nie zapomnę. W sumie jest sporo na necie (patrz linki).

[1] Jak donosi Wikipedia, pełna nazwa to Figura Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Skromniutko i bez patosu.

[2] Chyba, że było odwrotnie i z upału mi się pomieszało, w co wątpię. Pomysł pozwalania na palenie w bezpośrednim sąsiedztwie jedzących i jedynych ławek w okolicy uważam za beznadziejny. Może dlatego, że ogólnie nie lubię dymu na powietrzu. Tak, zdecydowanie bardziej toleruję dym w zamkniętym pomieszczeniu.

[3] Google Images ratuje sytuację: Świebodzin tablica.

[4] Specem od religii nie jestem, ale w sumie powodów religijnych też zbytnio nie widzę. Takich nie na siłę, znaczy.

Upał

Przejście z jesieni w lato było dość gwałtowne w tym roku. Co prawda wiosna, i to ciepła przyszła już dawno, ale niedawno zrobiło się zimno, pochmurno i w ogóle nieciekawie. Ale od paru dni w Poznaniu zrobiło się lato pełną gębą, z temperaturami rzędu 30 C. Sporo i mocno odczuwalne, z uwagi na gwałtowność zmiany.

Zmiany temperatury o dziwo dotknęły też mojego NAS opartego o Raspberry Pi. Piszę o dziwo, bo w sumie stoi blisko grzejnika i myślałem, że głównie zimą będzie tam gorąco. O ile 40 C na dysku (samo rpi mnie mało interesuje, dopóki się nie wiesza itp.) zostało przekroczone już dawno, to do tej pory utrzymywało się 41-42 C. No chyba, że pojemnik został czymś przykryty, co się zdarzyło raz czy dwa, ale można uznać za nieistotne odstępstwo od normy. Natomiast odkąd zaczęły się upały, dysk zgłaszał cały czas temperatury 44-45 C. Nawet i 46 się zdarzyło, a tak przecież nie mogło zostać. Tym bardziej, że bliźniak leżący luzem (OK, inna lokalizacja) ma w tej chwili 35 C, a 46 to jego życiowy rekord.

Postanowiłem machnąć ręką na uptime (nie, nie zbieram i generalnie nie zwracam uwagi, ale nie lubię wyłączać sprzętu) i dorobić otwory. Z poprzednich sześciu otworów wylotowych u góry obudowy (po 3 sztuki na dwóch ściankach) zrobiło się… 20 (po 5 na każdej ściance). Dodatkowo dorobiłem po 3 sztuki otworów wlotowych w dolnej części ścianek. Mam wrażenie, że filcowe nóżki są jednak trochę za niskie. Zobaczę, czy to coś pomoże… Jeśli nie, to będzie trzeba pomyśleć o jakimś separatorze pomiędzy rpi a kieszenią z dyskiem i może o podwyższeniu nóżek. W sumie w odwrotnej kolejności, bo wpływ podwyższenia nóżek łatwo przetestować prowizorycznie podkładając choćby dwa ołówki. 😉

Przy okazji, skoro już było wyłączenie z prądu, skorzystałem z watomierza i sprawdziłem, ile prądu bierze Raspberry Pi. No, w zasadzie cały zestaw, bo samego rpi nie mierzyłem. Więc hub USB + rpi + dysk 2,5″ biorą u mnie przy normalnym działaniu 5,2W. Przy obciążeniu CPU (prosty Perl) wzrasta to do 5,9W. Najbardziej obciążające jest kopiowanie na dysku USB z partycją NTFS – typowo 7,3W, maksymalnie 8W.