Gosund SP-111 cz. 1

Kroi się mini cykl wpisów. Kupiłem bowiem tzw. inteligentne gniazdko Gosund SP-111, działające po WiFi. Trafiło się akurat za 40 zł z darmową dostawą w ramach Smart. Obecnie jest promocja i są dostępne w podobnej cenie, więc jest okazja do wpisu.

Wybrałem to rozwiązanie z kilku powodów. Po pierwsze, pozwala nie tylko na sterowanie włączeniem i wyłączeniem prądu, ale także na mierzenie parametrów prądu. Czyli może służyć jako zdalny watomierz. Po drugie, umożliwia wgranie otwartego oprogramowania. Ostatni powód to wymiary i wygląd. Jest to jedno z mniejszych rozwiązań tego typu i na zdjęciach wygląda dość estetycznie.

Gosund SP-111
Źródło: https://www.mediaexpert.pl/dom-i-ogrod/inteligentny-dom/inteligentne-gniazdka-wifi/gniazdko-gosund-sp111

Gdy dotarło, utwierdziłem się w słuszności wyboru. Eleganckie opakowanie, instrukcja. Sam produkt faktycznie jest mały. Niewiele większy od standardowej, okrągłej wtyczki, więc na tyle mały, że nie blokuje sąsiednich gniazd w listwie. Sama obudowa też sprawia solidne wrażenie. W realu również wygląda estetycznie.

Zanim przejdę do kolejnych wpisów zastrzegam, że produkty danej firmy, a nawet wersje tego samego produktu potrafią się różnić, jeśli chodzi o zastosowane rozwiązania. Potrafią mieć inną elektronikę, co oznacza, że nie zawsze da się wgrać otwarty firmware. Niemniej, w obrębie danego produktu, jego wersji i maksymalnej mocy jest spora szansa na powtarzalność. Inteligentne gniazdko, które kupiłem, to Gosund SP-111 3450W.

Uważam, że jeśli ktoś szuka podobnego rozwiązania, to warto rozważyć zakup właśnie tego produktu. W kolejnych wpisach będzie można przeczytać o perypetiach ze zmianą firmware producenta na otwarte oprogramowanie. Choć przyznaję, że inteligentne gniazdko nawet z oprogramowaniem producenta radziło sobie nieźle. Niestety, nie nadawało się do pewnych zastosowań.

Jak robić lepsze spotkania w Google Calendar?

Przeczytałem wpis o tym, jak telekonferencje zmieniają nasz sposób pracy. I jak jestem zdania, że praca zdalna niesie wiele korzyści, tak gdybym miał wskazywać wady, to ryzyko utraty przerw od komputera wskazałbym jako jedną z głównych. Można je zminimalizować planując skrócone spotkania.

W stacjonarnym modelu pracy okazji na oderwanie się od komputera jest wiele. Wyjście po kawę potrafi skończyć się krótką rozmową w kuchni, spotkania także są przerwą od pracy na komputerze. Przynajmniej dla większości uczestników i przez większość czasu. Czasem któraś osoba obecna na spotkaniu notuje na komputerze, albo ktoś musi sięgnąć po dane.

Dla przypomnienia: zgodnie z prawem pracy, pracownikowi przysługuje 5 minut przerwy od pracy na komputerze na każdą godzinę pracy. Nie musi być to przerwa od pracy w ogóle, ale przy pracy zdalnej raczej tak będzie, bo albo pracujemy na komputerze, albo jesteśmy na spotkaniu… na komputerze. O ile będziemy w stanie zrobić przerwę, a nie będziemy właśnie kończyć jedno spotkanie i zaczynać kolejne. Domyślnie bowiem Google Calendar ustawia koniec i początek spotkań co równe 30 minut.

Jak ustawić skrócone spotkania w Google Calendar?

Na szczęście można to zmienić. Google Calendar posiada bowiem wbudowaną opcję, która umożliwia domyślne ustawianie krótszych spotkań. Krótszych, czyli spotkań nie kończących się o pełnej godzinie.

W wersji angielskiej Google Calendar krótsze spotkania ustawimy poprzez
Settings -> Event settings -> Speedy meetings

Natomiast w polskiej wersji Kalendarza Google będzie to
Ustawienia -> Ustawienia wydarzeń -> Szybkie spotkania

Następnie możemy wybrać łączny czas trwania spotkań w trakcie każdej godziny.

Wady rozwiązania

Rozwiązanie nie jest idealne. Po pierwsze, mamy w ten sposób wpływ tylko na spotkania organizowane przez siebie, nie wszystkie, w których uczestniczymy. Przydałaby się choćby sugestia, że zapraszane osoby korzystają z trybu skróconych spotkań.

Kolejna wada to brak możliwości wybrania 55 minut spotkań, czyli wartości odpowiadającej wprost prawu pracy, w ciągu godziny. Dostępne są jedynie predefiniowane wartości. Najbliższa polskiemu prawu pracy jest wartość 50 minut. Daje ona co prawda więcej, bo 10 minut wolnego od spotkań na godzinę, ale nie jest to duża różnica. Dodatkowo świetnie sprawdza się przy spotkaniach półgodzinnych.

Osobiście za największą wadę uważam brak możliwości wyboru, czy spotkanie powinno być skracane z dołu, czy z góry. System przewiduje tylko wcześniejsze kończenie spotkań. Tymczasem bardziej naturalne wydaje się ustawienie późniejszego ich rozpoczęcia.

Co w 433 MHz piszczy?

Wpis na blogu o termometrach zewnętrznych przypomniał mi o pewnym zakupie, który jakiś czas temu poczyniłem. Chodzi o termometr bezprzewodowy z Jula. Nieco spontaniczny zakup, by mieć pretekst do zabawy urządzeniami pracującymi w paśmie 433 MHz. Z drugiej strony nawet gdyby nie udało się dobrać do danych z komputera, to jakaś tam potrzeba poznania temperatury w różnych miejscach w mieszkaniu była.

Do zabawy nie doszło, nie pamiętam dlaczego. Z tego co pamiętam chciałem pójść bardziej w stronę dedykowanego odbiornika (i transmitera…) 433 MHz, nie SDR. I trochę utknąłem na zakupie, a w zasadzie na zastanawianiu się nad podłączeniem tego – lub czegoś podobnego – do zwykłego komputera, najchętniej przez USB.

rtl_433

W każdym razie wpis zwrócił moją uwagę na program rtl_433 i możliwość odczytu danych przez SDR. Wersja docelowa to może nie będzie, w rozmowie ze znajomymi z pracy mieliśmy nieco obawy co do jakości sygnału, ale skoro tak łatwo dostępne, to warto spróbować. Okazało się, że pakiet rtl-433, który jest dostępny w Debianie SID, mam już zainstalowany. Zupełnie nie przypominam sobie, bym go używał, ale może to z czasów kiedy instalowałem wszelki soft do SDR?

Uruchomiłem i… to działa, po prostu, od kopa. Okazało się, że termometr z Jula, który kupiłem, jest wspierany. Okazało się także, że podobny czujnik jest gdzieś w okolicy. Najciekawsze zaś jest, że wykrytych zostało sporo innych czujników. Z których wiele udostępnia nie tylko dane o temperaturze, ale także o wilgotności.

Ilość widocznych czujników naprawdę mnie zaskoczyła. Z fabryczną, biedną anteną ustawioną w losowym miejscu na biurku SDR widzi kilka. W tym – sądząc po nazwach – trochę czujników temperatury i ciśnienia powietrza z samochodów.

Zastosowanie

W oparciu o Raspberry Pi lub podobną płytkę można łatwo można zrobić sobie własną stację pogodową, z dowolną ilością czujników. Wariant udostępniający dane po WWW jest trywialny i zapewne w tę stronę pójdę. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by dołożyć wyświetlacz i na nim prezentować dane, tworząc odpowiednik prawdziwej stacji.

Dodatkowo opisywane rozwiązanie daje możliwość skorzystania z danych z cudzych czujników. Mój czujnik zdalny jest w innym pomieszczeniu, niż stacja. Trochę miałem dylemat, czy nie umieścić go za oknem. Ale skoro sąsiad ma na zewnątrz, to ja już nie potrzebuję… Tracimy co prawda kontrolę nad umiejscowieniem czujnika, który może np. znajdować się w nasłonecznionym miejscu, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Rozglądam się teraz i myślę jaki termometr bezprzewodowy kupić. Póki co znalazłem ładny moduł do stacji pogodowej za 34 zł, kuszą jednak inne moduły do stacji pogodowych, które zapewniają pomiar wilgotności. Co prawda nie mam pewności czy będą obsługiwane przez rtl_433, ale zakładam, że tak. Ewentualnie można dopisać ich obsługę.