Wolne social media

Za sprawą zbanowania Donalda Trumpa na Twitterze głośno zrobiło się w temacie wolności wypowiedzi w social media. Także odnośnie braku regulacji prawnych dotyczących social media i centralizacji usług. Zaczęły powstawać „wolne” alternatywy. Ponieważ zdarzyło mi się już tłumaczyć w paru miejscach moje stanowisko, pora na wpis.

Źródło: wygenerowane za pomocą https://thumbnail.ai/

Problem

W czym w ogóle problem? Przecież nigdy nie było tak, że każdy może skorzystać ze środków masowego przekazu. O treściach zamieszczanych w prasie decydował redaktor, podobnie w przypadku telewizji czy radio. Każdy mógł zadzwonić, ale na antenę nie dostawał się każdy. Dodatkowo obszar był uregulowany przez prawo prasowe. Choćby prawo do zamieszczenia sprostowania. I polemiki ze sprostowaniem. Nawet jeśli była np. w zakładzie pracy gablota na ogłoszenia, to miała ona właściciela. I mógł on nieodpowiadające mu treści po prostu usunąć. Albo zamknąć ją na kluczyk.

Sytuacja się zmieniła. Nie mamy już typowego broadcastingu, gdzie pojedyncza osoba rozgłasza treści, czyli jest nadawcą, a pozostali są odbiorcami. Obecny model zdemokratyzował bycie nadawcą. Każdy może publikować treści, które są dostępne dla wszystkich. Ale nie to jest najważniejszą zmianą. Już wcześniej każdy mógł uruchomić swoje radio, czasopismo czy postawić własną gablotę z ogłoszeniami. Oczywiście o ile miał odpowiednie środki i kompetencje. Pieniądze i znajomość prawa, powiedzmy.

Najważniejsze zmianą jest coś innego. W sumie nie zmianą, a zmianami. Po pierwsze, social media sprawiły, że publikacja treści dla wszystkich nie wymaga istotnych nakładów ze strony nadawcy. Nie są potrzebne ani specjalne środki, ani kompetencje, by zacząć przekaz do wszystkich w kraju i na świecie. O ile będą chętni, by nas słuchać.

Prawa człowieka

Po drugie i najważniejsze, ten sposób komunikacji stał się powszechny i dominujący. Odebranie komuś możliwości publikowania poglądów w ten sposób jest pewnego rodzaju wykluczeniem społecznym. Trochę tak, jakby kiedyś zabronić komuś rozmawiać w szkole czy zakładzie pracy. Dotyczy to zarówno w życia prywatnego, jak i – w niektórych przypadkach – zawodowego. W przypadku niektórych istotna część życia zawodowego toczy się na Linkedin czy GitHub[1] . Wyobrażacie sobie rekrutera pracującego w branży IT z wykluczonym korzystaniem z Linkedin? Ja nie.

Dlatego coraz częściej pojawiają się głosy, że prawo do internetu to podstawowe prawo człowieka. W badaniu w roku 2010 77% ankietowanych spośród 27 tys. osób z 26 krajów Europy określiło, dostęp do internetu jako podstawowe prawo człowieka[2]. Wydaje mi się, że można w tym momencie utożsamić internet z social media.

Centralizacja i struktura serwisów social media

Oba przytoczone wyżej serwisy są centralne. Podobnie jak Twitter czy Facebook. W tym momencie pojawia się pytanie o wolność i regulacje prawne. W kontekście wolności słowa i prawa człowieka. Aby dokładniej zobaczyć w czym problem, trzeba przeanalizować strukturę władzy w serwisach social media. Typowo wygląda ona następująco:

  1. Właściciel serwisu – ten, który ma środki. Pieniądze, prawa do domeny, przetwarzania danych użytkowników itp.
  2. Dostawcy infrastruktury – podmioty zapewniające łączność i hosting. Firmy zewnętrzne, ale w większości przypadków niezbędne dla funkcjonowania.
  3. Administrator serwisu – osoba z wiedzą techniczną, umiejąca utrzymać serwis w działaniu. Zarządzanie infrastrukturą, konfiguracja oprogramowania. Może być po prostu pracownikiem na usługach właściciela.
  4. Moderatorzy serwisu – osoby mogące usuwać treści lub użytkowników. Niekoniecznie w kontekście całego serwisu, mogą zarządzać wydzieloną częścią (np. grupą na FB). Mogą być pracownikami na usługach właściciela lub rekrutować się z użytkowników.
  5. Użytkownicy – osoby korzystające z serwisu. Uczestnicy komunikacji. Nadawcy i odbiorcy treści.

Oczywiście funkcje mogą się łączyć. Istotny jest tu fakt, że każda instancja wyższa ma środki techniczne, by ograniczać w dowolny sposób wszystkie instancje niższe. Także eliminując zupełnie ich dostęp do serwisu.

Nawiasem, zagadnienie jest szersze. Temat nie dotyczy tylko typowych social media i tylko o ograniczanie dostępu. Gdy Google, Agora czy Wirtualna Polska mówi, że zamyka serwis to użytkownicy nie mają nic do powiedzenia. Nie muszą nawet dostać możliwości pobrania pełnych treści w formacie zdatnym do łatwego przetworzenia maszynowo. Podobnie z blokowaniem dostępu do serwisów, w szczególności do publikacji treści.

Centralizacja

Nie jest to temat nowy, dominująca rola gigantów social media została dostrzeżona już dawno. Pojawiły się rozwiązania alternatywne, oparte o fediwersum. Czyli osobne, niezależne serwisy, ale dające możliwość interakcji między użytkownikami różnych instancji.

Na pierwszy rzut oka fediwersum wydaje się to rozwiązaniem problemu centralizacji. Ale czy jest nim faktycznie? Uważam, że nie. Gwarancja wolności w tym przypadku opiera się na tym, że użytkownik może pójść na inną instancję. Albo, w skrajnym przypadku, uruchomić własną.

Niestety, uruchomienie własnej instancji leży poza kompetencjami większości użytkowników. Uruchomienie to kompetencje administratora, a istniejące rozwiązania wymagają specjalistycznej wiedzy. Nie są może trudne dla ludzi z IT, ale świat nie składa się ani wyłącznie, ani nawet w większości z ludzi z IT.

Co gorsza, nawet uruchomienie własnej instancji nie gwarantuje, że ludzie z innych będą mieli dostęp do naszych treści. Wymiana danych między instancjami jest bowiem opcjonalna, dobrowolna i może zostać zablokowana. Na wielu poziomach, od konfiguracji instancji, przez filtrowanie pakietów sieciowych. Oczywiście takie rozwiązanie zmniejsza centralizację, ale nie eliminuje źródła problemu.

Rozwiązanie

O rozwiązaniu problemu centralizacji możemy mówić, gdy dowolnych dwóch użytkowników, którzy wyrażą taką wolę, będzie się mogło komunikować ze sobą. Niezależnie od decyzji innych osób i przynależności do serwerów. Fediwersum takiej gwarancji niestety nie daje[3]. I nie znam rozwiązania, które coś takiego oferuje.

Technicznie widziałbym to jako oddanie pełnej decyzyjności o odbieranych informacjach w ręce użytkowników końcowych. Czyli protokół pozwalający na wymianę informacji ze wszystkimi, nie dopuszczający cenzurowania. I prosta aplikacja, zastępująca serwis, używalna dla zwykłych użytkowników, pozwalająca na korzystanie (subskrybcję tematów, tagów, użytkowników, nadawanie, odbieranie wiadomości) przy pomocy tego protokołu. Z możliwością filtrowania użytkowników, tagów, tematów zarządzaną na poziomie użytkownika.

Wydaje mi się, że blisko tego modelu – pomijając aspekt centralnych serwerów – byliśmy w czasach NNTP. Użytkownik miał swój czytnik, swoje subskrybcje i filtry. Pobierał co chciał, odsiewał co chciał. Korzystanie z czytnika nie było wiele trudniejsze, niż obsługa email. Oczywiście wtedy obsługa email nie była powszechna, a i UX aplikacji był inny.

Gdyby dołożyć do tego „niecenzurowalny”, rozproszony protokół wymiany danych, mielibyśmy coś, co wydaje mi się rozwiązaniem. Nie znam szczegółów rozwiązania, ale wydaje mi się, że IPFS miałby szanse spełnić te wymagania. Tym bardziej, że zdobywa popularność – wchodzi do przeglądarek, na przykład jest już oficjalnie w Brave.

[1] Tak, uważam GH za pewnego rodzaju social media. Nie typowe socjalne, bardziej techniczne, dla wąskiej grupy, ze specyficznym elementem socjalnym, ale nadal twór tego typu. Na zasadzie: zwykli ludzie pokazują fotki i komentują je, programiści pokazują kod, wysyłają pull requesty. Nie jest to oczywiście dokładna analogia.
[2] 50% odpowiedzi tak, kolejne 27% raczej tak.
[3] Widzę, że PeerTube jest częścią fediwersum. I wydaje mi się odporne na cenzurowanie. Może więc być tak, że problemem są implementacje. W każdym razie pisząc o fediwersum mam tu na myśli implementacje w stylu Diaspora, Mastodon, StatusNet.

Delegalizacja noży

Czy noże są legalne? Odpowiedź jest nieoczywista, w przypadku noży fizycznych i różni się mocno między państwami. Wygląda na to, że delegalizacja noży to etap do którego dotarła nasza cywilizacja. Przynajmniej w przypadku oprogramowania. Noże są metaforą, chodzi o narzędzia w postaci oprogramowania.

Tym razem wirtualnym nożem został program youtube-dl. W całej sprawie chodzi o zamknięcie jego repozytorium na GitHubie po otrzymaniu niedawnego żądania usunięcia na podstawie DMCA. Polecam lekturę, mi uzasadnienie wydaje się ciekawe – oprogramowanie służy do omijania zabezpieczeń i robienia nieautoryzowanych kopii. I rzekomo posłużyło do zrobienia nieautoryzowanych kopii artystów zrzeszonych w RIAA. W to ostatnie akurat jestem skłonny uwierzyć.

Zastanawiam się jednak nad pierwszą częścią. Pobranie z YouTube jest możliwe przy pomocy wielu narzędzi. Potrafi to każda przeglądarka internetowa. Kopię można zrobić smartfonem. O masie oprogramowania dedykowanego do odtwarzania multimediów, w tym z YouTube nie wspominam. Poza tym, w grę wchodzi dowolne oprogramowanie do rejestracji obrazu, nagrywania dźwięku czy nagrywania pulpitu. Tak wiele noży do zdelegalizowania…

Zresztą, celem umieszczania materiałów na YouTube jest udostępnianie ich publicznie. Szczególnie jeśli nie są ustawione ograniczenia widoczności, czyli materiał jest publiczny. A może znowu chodzi o reklamy i ich omijanie? Bo przecież narzędzie, czyli nóż może służyć do różnych celów. Na przykład do krojenia chleba. W przypadku youtube-dl mogę zrobić kopię własnych materiałów, które umieściłem na YouTube. Albo pobrać na dysk – legalnie w świetle polskiego prawa – materiały do ich odtwarzania bez zużywania transferu przez komórkę.

Sprawa jest głośna i zastanawiam się, jak się skończy ta próba delegalizacji noży. Czy usunięcie miało charakter automatyczny i zostanie wkrótce przywrócone? Całość jest ciekawa tym bardziej, że w grę chodzi GitHub jako miejsce do rozwijania oprogramowania. Jeśli usunięcie repozytorium zostanie utrzymane, to mogą być tu spore ruchy – ludzie mogą zacząć migrować na inne platformy. Smaczku sprawie dodaje fakt, że właścicielem GitHuba jest Microsoft, a YouTube Google.

UPDATE Program nadal można pobrać ze strony projektu, jest też dostępny w repozytoriach dystrybucji Linuksa.

UPDATE 2: O sprawie zdjęcia youtube-dl z GitHuba w kontekście legalnych zastosowań pisało EFF. Jest też artykuł w serwisie Torrentfreaks o odpowiedzi w postaci zamieszczania mp3. Oraz poruszona kwestia przeglądarek. Polecam.

UPDATE 3: Pojawił się ciekawy wpis na blogu pierwotnego autora youtube-dl w którym pisze o genezie projektu i realiach. Zachęcam do lektury.

UPDATE 4: Trwało to dłuższą chwilę, ale wygląda, że repo youtube-dl powróciło. Decyzja do przeczytania tutaj. Dłuższe uzasadnienie stanowiska GitHub. I zamierzają zmienić proces obsługi DMCA na bardziej przyjazny developerom.

Pandemia

Miało nie być wpisów na blogu o pandemii na gorąco i chyba mi się to udało[1]. Inna sprawa, że niewiele pisałem w ogóle. Zrobię jednak wyjątek na koniec maja, bo to chyba już koniec. Nie zachorowań spowodowanych koronawirusem oczywiście, a jedynie mniej i tych bardziej sensownych, i tych drastycznych środków mających na celu zmniejszenie liczby zarażeń. Liczba nowych infekcji jest w tej chwili na świecie najwyższa od początku pandemii i… mało kto się już tym przejmuje. W Polsce sytuacja wygląda podobnie – znoszone są kolejne obostrzenia, choć liczba infekcji nie spada. Mimo ocieplenia, po którym wielu sobie wiele obiecywało.

pandemia koronawirusa w Polsce - marzec - maj 2020
Nowe infekcje koronawirusem – cały świat. Źródło https://coronavirus.jhu.edu/map.html

Próbowaliśmy walczyć z rozprzestrzenianiem koronawirusa i polegliśmy. Wyszło, że nas nie stać, wielowymiarowo. I mentalnie, i gospodarczo, i organizacyjnie. Będziemy więc z nim żyć przynajmniej przez najbliższe parę lat. Parę rzeczy godnych odnotowania z polskiego poletka.

Rząd kompletnie sobie nie radził z rządzeniem krajem w obliczu wyzwania związanego z pandemią[2]. Brak konsekwencji we wprowadzaniu ograniczeń, porażający brak sensu wielu z nich (zakaz wstępu do lasów), brak przewidywania skutków. Wiele działań pozorowanych czy zgoła propagandowych, wiele nieprzemyślanych. Dużo naruszeń prawa, z wyborami, które nie odbyły się w terminie na czele. Odniosłem wrażenie, że zupełnie zabrakło planu i jego komunikacji ludziom.

Wyszła natura ludzka – z jednej strony wielu poczuło się u władzy (mandaty za mycie samochodów, czy tankowanie „zbyt małej ilości paliwa”), z drugiej dało się zauważyć dość masowe olewanie zaleceń przez obywateli (spora część się spotykała, nie nosiła maseczek).

Przykład szedł z góry, bo jak mówi powiedzenie ryba psuje się od głowy. Kolejny raz okazało się, że obywatele są równi, ale są też równiejsi. Oczywiście chodzi o polityków, którzy sami nie przestrzegali wprowadzanych przez siebie zasad. Doczekało się to uwiecznienia w piosence Twój ból jest lepszy niż mój przez Kazika, co się rządzącym nie spodobało i skończyło się aferą w Trójce i końcem Listy Przebojów Trójki. Po raz kolejny dowodząc małostkowości rządzących.

Oczywiście przy pierwszej okazji pojawiły się zakusy na większą kontrolę obywateli. Appka w smartfonie miała śledzić gdzie kto chodzi, z kim się spotyka. Najpierw miała dotyczyć osób na kwarantannie, potem były pomysły promowania ludzi z appką przy wejściach do sklepów itp. Wszystko pod pretekstem walki z pandemią oczywiście i monitoringu zarażeń.

Pojawiało się nieco pozytywów. Zacząć można od spadku emisji zanieczyszczeń, na skutek ograniczenia transportu i działalności przemysłu. Nic trwałego i ogromnym kosztem, ale może zainspiruje do wprowadzenia paru zmian, tym razem trwale.

Nagle przy okazji pandemii okazało się, że w wielu przypadkach praca zdalna jest możliwa i efektywna. Choć jednocześnie okazało się, że niekoniecznie jesteśmy na to gotowi technicznie (jakość łącz, bezpieczeństwo telekonferencji, wyposażenie domów w sprzęt). W każdym razie spora część ludzi odbyła właśnie przyspieszony kurs pracy zdalnej, a narzędzia wspomagające ją doznały przyspieszonego rozwoju.

Kolejna rewolucja to dostawy. W zasadzie wszystkiego, od większej ilości zdalnych zakupów „trwałych”, przez dostawy jedzenia po – i to jest główna nowość na polskim rynku, moim zdaniem – błyskawiczne dostawy zakupów z pobliskich marketów. Część firm, które oferowały zakupy przez internet poległa, przytłoczona ilością zamówień, ale mam wrażenie, że branża zrobiła ogromny krok naprzód.

Koszt przestoju gospodarki spowodowany pandemią będzie ogromny, więc mam nadzieję, że nie pójdzie w całości na marne i uda się zachować parę korzystnych zmian[3]. W każdym razie walki z pandemią w dotychczasowej formie mam dość, szczególnie, że okazała się nieskuteczna. Mogę myć ręce i nosić maseczkę w miejscach publicznych. Każdy może. Na wiele więcej globalnie nas jakby nie stać[4].

[1] Luźne myśli na gorąco poleciały na Diasporę.
[2] I nie mam tu na myśli gotowości służby zdrowia. To osobny temat i nawet znacznie bogatsze państwa miały problemy ze sprzętem.
[3] Tu bardzo liczę na pracę zdalną, bo to kolosalna oszczędność czasu i emisji spalin. Mogę wpaść do firmy raz na dwa tygodnie, powiedzmy.
[4] Chociaż Chiny pokazały, że się da – praktycznie zahamowany przyrost zarażeń.