Ile jest warta reklama na blogu?

Wczoraj kominek popełnił wpis, jakie to tanie reklamy na blogach są złe. Tradycyjnie najważniejsze, by było głośno (i to się udało – nawet skomentowałem), ale poza tym pomieszanie z poplątaniem – od chęci niewywiązania się z umowy przez blogvertising.pl (szybko się wyprostowali, ciekawe na ile wpływ miał tamten wpis) po… stawki za reklamę. Niezależnie od tego, ile gdzie ma racji, temat ciekawy, a wpis skłonił mnie do przemyśleń.

O reklamach na blogu (konkretnie LinkLift i AdTaily) pisałem wcześniej. Jako jedną z głównych zalet AT wymieniłem elastyczność. I taka jest prawda, ale dzięki temu jest to system pomagający „zepsuć” rynek. Z czego to wynika?

LL określa stawkę za linka sztywno, na podstawie umiejscowienia linka na stronie, PR strony, tematyki i maksymalnej ilości linków reklamowych. Oni decydują o cenie, a jeśli nie ma reklam wykupionych, brak nawet wzmianki, że można reklamę na danym blogu kupić . Wszystko załatwia się w „centrali”.

AT pozwoliło na samodzielną sprzedaż reklam i dowolne kształtowanie cen, ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, niezależnie czy reklama jest kupiona w kampanii, czy przez widget, AT pobiera haracz. LL także pobiera, ale tylko przy zakupach przez nich (faktem jest, że inaczej nie można). I wada, i nie wada – z jednej strony nikt nie broni dogadywać się reklamodawcy i właścicielowi samodzielnie, z drugiej strony przy „ogonach” kto ma na to czas? Obsługa takiej umowy, potem przelewu też przecież kosztuje. Po drugie, niezależnie od tego, czy jakiś box jest wykupiony cały czas reklamowany jest serwis AT. W formie linka, nie boksa, ale jednak. Po trzecie (no nie po trzecie, ale tu pasuje), umowa jest krótkoterminowa (na dni), co IMO zachęca do eksperymentowania z cenami.

Nie ma się co dziwić, AT to firma młoda, wejść na rynek jakoś wejść musi, darmowa reklama kusi. Skoro są chętni do zamieszczania widgetu – grzech nie skorzystać. Podobnie z prowizją – skoro są chętni, to czemu jej nie brać? Ale czy nie psują rynku? LL wycenił link tekstowy u mnie na starym blogu na 18 zł miesięcznie. AT sugerowało wycenę pojedynczego boksa na 1 zł, czyli 30 zł miesięcznie. Nie pamiętam, czy z prowizją agencji, czy po jej odliczeniu, w obu przypadkach, ale to pomijalne. Za bardziej inwazyjną i formę i większą powierzchnię. Plus dorzucało swojego linka (wartego wg. LL 18 zł), czyli pojedynczy boks był realnie od 12 zł (przy wykupionym jednym) do 27 zł (przy wykupionych 6). Kto więc, jak nie AT „popsuł” rynek?

Firm pozwalających zamieszczać reklamy na blogach jest sporo, więc nie sądzę, by AT zdecydowało się na zmianę polityki. Wprowadzenie cen minimalnych itp. ograniczenia elastyczności spowodują, że nie będą się specjalnie różnić od innych firm. Ludzie zdejmą widgety, a wtedy AT straci reklamę. Na to raczej ich nie stać – liczba stron z zainstalowanym widgetem nie jest wielka, liczba reklamodawców też nie. W końcu to początek…

Jeśli chodzi o sponsorów też różowo nie jest. Szczerze mówiąc tak się bawię cenami i nie zauważyłem specjalnej korelacji między ceną, a ilością zamieszczanych reklam. W zbadanym obszarze (10 gr – 2 zł), pomijając czynnik moderacji, nie zauważyłem istotnej zależności między ceną, a ilością sprzedanych boksów.

Kolejna prawda jest taka, że ceny proponowane przez LL nie były rynkowe. Przy dojrzałej firmie, odpowiedniej ilości sponsorów i rozsądnych cenach „wydarzeniem” nie powinna IMO być sprzedaż pojedynczego linka. A była. Znaczy się, pewnie cena za wysoka. Zresztą TBH nie uważam, by zamieszczenie linka tekstowego tam warte było 18 zł.

Jak pisałem, dla mnie reklamy na blogu to zabawa – coś się pojawi, coś zniknie, popatrzę, jak to działa. Ale i tak ostatecznie decyduje rynek. Jeśli ktoś może sprzedać 1 reklamę na 3 m-ce za 10 zł, albo 6 reklam co miesiąc po 1 zł, to co mu się bardziej opłaca? Oczywiście, że i firmom pośredniczącym, i sprzedającym miejsce powinno zależeć na wysokich cenach. Tylko AT w tej chwili zapewne na razie zależy bardziej na pozyskaniu klientów (z obu stron) i zareklamowaniu się, a blogerzy pewnie na razie sondują rynek. Zresztą, nie wierzę, że ktoś, kto chce zarabiać, mając sprzedanych średnio kilka boksów miesięcznie nie podniesie cen… W drugą stronę – wysokie ceny na tyle zmniejszą obrót, że wszyscy stracą. No i jaki sens dla blogera jest w trzymaniu pustego widgetu AT. Taki będzie przy zbyt wysokiej cenie. I darmowe reklamowanie AT?

Ostatnie dwie kwestie, czyli blip i wiarygodność reklam. Jeśli chodzi o blipa, to – jak już było sugerowane, dobrze byłoby wydzielić tag inny niż #adtaily na reklamy. Informacje o cenach itp. #adtaily było na początku tagiem dotyczącym serwisu, bugów, ficzerów. Potem, z racji testów pojawiły się informacje o zamieszczanych reklamach i… niestety tak zostało.

Jeśli chodzi o wiarygodność reklam na blogach, to coś takiego nie istnieje. Reklama to reklama, nikt przy zdrowych zmysłach nie liczy na to, że blogger weryfikuje reklamowane (zamieszczony banner/link) produkty czy firmy. Takie zweryfikowane rzeczy mogą znaleźć się w linkach typu „polecane”, podobnie jak inicjatywy/produkty/serwisy przyjaciół. Ewentualnie w recenzjach (pomijam płatne czy nie). W przypadku moderacji reklam zapewne mogą zostać odsiane najbardziej kontrowersyjne/podejrzane reklamy czy firmy. I tyle. Fizycznie nie ma możliwości przetestowania produktu, ani za 10 gr, ani za 10 zł, ani za 100 zł. Sensowne przetestowanie np. hostingu to minimum kilka-kilkanaście godzin pracy i wiele miesięcy (przynajmniej tygodni) obserwacji jego działania. Przetestowanie skanowania fotografii (oba przykłady z bieżących kampanii) to kilka godzin pracy, koszty przesyłek. 100 zł za takie coś to taniość okrutna. Faktem jest, że przy długich emisjach wygląda to inaczej, ale i przy miesięcznej emisji koszt pracy będzie dominujący.

Dla mnie strefa reklam na blogu to wydzielony obszar do wynajęcia. W pojawiające się tam treści nie ingeruję (wyjątek moderacja, ale moderować nie zamierzam, chyba, że przy jakichś specjalnych okazjach typu testy – jak w tej chwili). Recenzje to inna bajka, ale tych za pieniądze nie pisałem. Z założenia to miejsce nie służy do zarabiania.

Ktoś napisał w komentarzach, że kapitalizm nieuchronnie dąży albo do monopolu. Czy też raczej – postulowanego przez kominka – kartelu. Albo do ustalenia cen na granicy opłacalności. IMO to drugie nie jest niczym złym (granica powinna być odpowiednio szeroka) i świadczy o uczciwych, realnych cenach, a w przypadku tak wolnego medium, jakim jest internet, niespecjalnie widzę inne rozwiązanie. Oczywiście obie strony będą ciągnąć ceny w swoją stronę, z użyciem retoryki, nazywania dziwkami, złodziejami, wszystkich marketingowych sztuczek i oklepanych frazesów. Normalne zjawisko. Natomiast prawem każdego nie monopolisty jest sprzedawać (i kupować) za tyle, ile się żywnie podoba. Na szczęście cen minimalnych, komisji do spraw regulacji rynku itp. się nie doczekaliśmy.

Opowiedz nam o sobie, dostaniesz spersonalizowaną ofertę.

Po tym, co wczoraj usłyszałem, zupełnie nie wierzę w slogan Google. Korzystasz sobie spokojnie z usług jednej firmy. Mają Twoje maile, kalendarz, podpinasz sobie ich geolokalizator. Znają imiona rodziny, zainteresowania jej członków. Wiedzą, czego szukasz w sieci, pewnie co kupujesz/planujesz kupić, dokąd jeździsz. Mogą wiedzieć, jakie masz wydatki, zarobki (nie robiłeś czasem arkusza z tymi danymi?)… Jak bardzo spersonalizowaną ofertę są wówczas w stanie dostarczyć? Bardzo.

Pytanie, czy komuś będzie się chciało powiązać te wszystkie dane, połączyć dane z kalendarza, geolokalizatora itd.? Czy takie połączenie w ogóle jest możliwe? Jak najbardziej. I to nie są spekulacje, to się dzieje teraz, już. Warto więc zadbać trochę o swoją prywatność. Najprościej po prostu nie korzystać z usług jednej firmy do wszystkiego.

Jak wszyscy tracą – mBank i Piotr.

Kiedyś, dawno temu kominek popełnił wpis o budyniu Dr Oetker, dzięki któremu stał się znany. Przedwczoraj w jego ślady poszedł Piotr Konieczny pisząc o mBanku. Tyle, że jedna rzecz być pionierem, a zupełnie inna po prostu powtórzyć.

Jest też parę różnic między tymi wpisami: wpis kominka zapewne był spontaniczny, Piotra – wyrachowany. Kominek jednoznacznie padł ofiarą firmy (robił wg. przepisu, wyszło rzadkie g…), natomiast Piotr umówił się na pierwsze spotkanie i nie pojawił się (czemu spóźniająca się taksówka ma być usprawiedliwieniem, a brak pracownika – choćby z powodu choroby – czy restartujący się komputer nie?).

Potem już jednoznacznie wtopa mBanku, ale mam wrażenie, że podobnie sprawy by się potoczyły w dowolnej innej instytucji, gdzie PR rządzi, koszty się tnie, a rotacja pracowników jest spora (strzelam, ale zwykle takie są realia). Mam podobne przygody z PlusGSM (kontakty z ichnim BOK są naprawdę traumatyczne, a i tak kończy się na konieczności złożenia reklamacji pisemnie, XXI w. w końcu i dwa tygodnie mailowania psu w d…), moi dostawcy internetu również nieco mnie zirytowali w swoim czasie na różne sposoby (wyjątek obecny, ale zmiana miejsca świadczenia usługi dopiero przede mną…).

Ale do rzeczy. Czemu wszyscy przegrywają? mBank – oczywista antyreklama, zasłużona, dodajmy. Niestety, prawda jest taka, że ich obsługa klienta jest na niskim poziomie. Kontaktowałem się via livechat kiedyś, trwało to masakrycznie długo (godzinę), a ich pracownik nie zaproponował mi żadnej sensownej metody posiadania karty wysokiego ryzyka (ot, chciałem takie konto i kartę, gdzie mam mało środków i jak pójdę zabalować, to straty będą nikłe i kontrolowane w przypadku kradzieży/skopiowania karty). Sam sobie znalazłem rozwiązania… Żądanie zdjęcia logo itp. sytuacji nie poprawią – skończy się pewnie, tak jak w przypadku kominka, na wykopie. Ciała niewątpliwie dali, zaproponowali rekompensatę (IMO sensowną – wcale nie trzeba było dzwonić z komórki, a tłamszenie psychiki na własne życzenie było. Zamiast wywalać pieniądze na PR w celu magicznego przyciągnięcia klienta, zajmijcie się uczciwą pracą. Choćby szkoleniem pracowników, zwiększeniem ich ilości, poprawieniem sprzętu (tak, wiem, nie taki profil i priorytety, niestety). Przychodzi na myśl never argue with a troll, they bring you down to their level and beat you with experience.

Piotr – niewątpliwe duża odwiedzalność z okazji tego wpisu (swoją drogą ludzie mają dziwną tendencję lgnięcia do takich wpisów; normalnie przyszli czytelnicy Faktu), tylko bardzo to przypomina nieważne, czy mówią o nas dobrze, czy źle, ważne, żeby mówili. Poza tym, skoro ten mBank taki beznadziejny, to po co ma tam konto? Innych banków nie ma? Wyrafinowana forma masochizmu? Hipokryzja (to bardzo zły bank, dlatego go używam)? Nie rozumiem też wydzwaniania z komórki i chodzenia po punktach (chyba, że się lubi), skoro można skontaktować się przez net, pracownik może oddzwonić, a papiery załatwia się zdalnie (ostatnio kumpel zakładał konto – kurier przywiózł, kurier zabrał, konto działa). Piotrze, udało Ci się zaprezentować jako niepoważny (niestawienie sie na umówione spotkanie, nawet nie zadzwoniłeś powiedzieć, że nie dotrzesz), nieumiejący wybrać oferty (po co się potykać 4 m-ce, skoro od ręki można załatwić to samo gdzie indziej), wulgarny (oczywiste), nieskuteczny i niekonsekwentny. Naprawdę o to chodziło?

No i na końcu stracili czytelnicy – zamiast fajnego bloggera szykuje się kominek bis. Czyta się świetnie, napięcie ogromne, sprawa sensacyjna… Całkiem jak w Fakcie.