Smogly – miernik poziomu smogu

Dużo ostatnio mówi się w mediach o smogu i zanieczyszczeniu powietrza, widzę też, że pomału wśród znajomych popularne stają się różnego rodzaju, mniej lub bardziej DIY, mierniki poziomu zanieczyszczeń powietrza. Niezależnie od tego, co słychać w mediach, istnieją oddolne obywatelskie inicjatywy, mające na celu monitorowanie zanieczyszczenia powietrza w miastach. Przykładem jest Smogly AKA EnviroMonitor.

Czym jest Smogly?

Celem projektu jest stworzenie otwartego, zarówno sprzętowo, jak i programowo, przystępnego cenowo rozwiązania do monitoringu zanieczyszczenia powietrza, zbudowanie społeczności zainteresowanej jakością powietrza i finalnie zbieranie danych z wielu punktów pomiarowych w celu tworzenia pełnego obrazu jakości powietrza, nie tylko w Polsce, choć większość twórców – o ile nie wszyscy – pochodzi z Polski.

Istnieją co prawda podobne rozwiązania, ale brakuje im przekrojowości. Przykładowo w Poznaniu są dwa czujniki zanieczyszczeń dostępne online – jeden na obrzeżach miasta, drugi w okolicach centrum, ale zanieczyszczenia potrafią się różnić znacząco między poszczególnymi rejonami miasta, nawet między sąsiednimi dzielnicami.

Projekt Smogly składa się z kilku części. Zasadniczą jest sam miernik jakości powietrza. Potrafi on mierzyć ciśnienie, wilgotność, temperaturę oraz zanieczyszczenie pyłami PM 2.5 oraz PM 10. Czujnik przeznaczony jest do samodzielnego montażu (DIY) i wysyła dane do serwera łącząc się z internetem przy pomocy WiFi. Można skorzystać z własnego serwera lub – co jest lepszym rozwiązaniem – wysyłać dane do serwera utrzymywanego przez twórców projektu.

Koszt części (bez obudowy) szacowany jest na ok. 150-200 zł. Nie jest to dużo, biorąc pod uwagę, że – jak
zapewniają twórcy – pomiary były konfrontowane z wykonywanymi przez WIOŚ i różnice w przypadku wersji z grzałką, zapewniającą osuszenie powietrza przed pomiarem zanieczyszczeń, są na poziomie kilku procent.

Kolejne elementy układanki to wspomniany serwer, odbierający dane z sensorów, frontend, prezentujący dane w
przeglądarce oraz obudowa. Sonda badająca jakość powietrza musi być zamontowana na zewnątrz, do zasilania wystarcza zasilacz o prądzie 1A.

Czemu Smogly?

Wyróżniki Smogly na tle „konkurencji” są następujące:

  • montaż zewnętrzny, zapewniający realne dane nt. stanu powietrza w okolicy
  • grzałka, zapewniająca poprawne działanie także w warunkach zwiększonej wilgotności
  • usieciowienie, czyli zbieranie danych z różnych punktów do wspólnej bazy, możliwość odczytu wyników za pomocą np. smartfona
  • otwarty projekt, pozwalający na swobodne ulepszanie i dający nadzieję na utrzymanie i rozwój

Jak pomóc?

W tej chwili najpotrzebniejszą rzeczą są ochotnicy, którzy zbudują i zamontują czujki. Ambicją twórców projektu są 2-3 sensory w każdej dzielnicy, żeby zapewnić miarodajne wyniki. Na pewno projektowi przyda się nagłośnienie, więc jeśli macie znajomych interesujących się ochroną środowiska albo geeków interesujących się Arduino, to dajcie im znać. Podobnie dajcie znać znajomych zainteresowanych kupnem gotowego miernika – prawdopodobnie taniej mogą mieć urządzenie dokładniejsze, o większych możliwościach i bardziej użyteczne społecznie.

Przyłączyć się można za pośrednictwem GitHuba – standardowy flow pracy, czyli zgłaszanie issues,
forkowanie i pull requesty. Projekt korzysta również ze Slacka, dostępnego na zaproszenie – automat zapraszający dostępny jest tutaj.

Na koniec garść linków na temat pyłów smogu, mierzenia jakości powietrza PM10 i PM2.5:

  1. O pyłach PM2.5 i PM10 https://airnow.gov/index.cfm?action=aqibasics.particle
  2. Artykuł na Wikipedii https://en.wikipedia.org/wiki/Particulates
  3. Strona projektu Smogly https://github.com/EnviroMonitor
  4. Wpływ zanieczyszczeń na zdrowie http://smog.imgw.pl/content/health
  5. Dopuszczalne normy zanieczyszczeń powietrza http://smog.imgw.pl/content/norm
  6. Poziomy zanieczyszczeń PM2.5 i PM10 online: http://aqicn.org/

Częstochowa czyli paskudny kościół

Niedawno jechałem samochodem do Tych. Po skonsultowaniu z Google Maps, postanowiłem jechać przez Łódź, płatną autostradą, głównie za sprawą przewidywanego czasu przejazdu (lekko ponad 4h) i potencjalnego stanu dróg, bo harmonogram imprezy był dość napięty, a akurat przyszło ochłodzenie i możliwość oblodzenia. Odcinek pierwszy, Poznań – Łódź, znałem od strony technicznej, natomiast zaskoczyły mnie ceny. Patrząc od strony Poznania dwie bramki po 18 zł, potem jedna za 10 zł. Razem 46 zł za ~250 km. Jak na możliwość skorzystania z drogi wybudowanej za moje pieniądze, w dodatku własnym środkiem transportu – zdecydowanie za drogo, w podobnej cenie za kilometr są taksówki.

Jednak nie o tym miało być. W okolicy Częstochowy zaczęły się korki. Oddając sprawiedliwość: Google Maps ostrzegło o pracach drogowych, ale liczyłem, że skoro wakacje za nami, to nie będziemy pokonywać miejsc z robotami drogowymi w tempie 5 km/h, tylko powiedzmy jak na znakach (30-60 km/h). Myliłem się, i cała podróż trwała ponad 6h.

W każdym razie, dla pełnego obrazu sytuacji, w okolicy Częstochowy utknęliśmy w korku, aura niesprzyjająca. I nagle wyłonił się ten widok. Oczywiście nie było zieleni, po prostu bryła górująca nad miastem.

Chodzi o ten obiekt, czyli kościół św. Antoniego z Padwy:

Kościół św. Antoniego z Padwy Częstochowa

Źródło: Wikipedia

Powyższe zdjęcie w Wikipedii ukazuje ten kościół chyba od najlepszej możliwej strony, więc wygląda, że uchodzi. Piękny nie jest, ale nie widać tej totalnej szkaradności, którą widzą wjeżdżający od północy. Poniżej widok z Google Street View, nie oddający w pełni klimatu, ale można już dostrzec o co tak naprawdę chodzi.

Kościół św. Antoniego z Padwy, Częstochowa

Źródło: Google Maps

To też jeszcze nie oddaje klimatu, ale szperając po sieci znalazłem zdjęcie, które nie jest najlepszej jakości, ale trafia w sedno:

Kościół św. Antoniego z Padwy, Częstochowa

Źródło: MapOfPoland

Tak to właśnie wygląda, przy czym aby oddać pełnię wrażenia, należałoby skrzyżować szerszą perspektywę z przedostatniego zdjęcia i kolorystyką ostatniego.

Jakbym miał nazwać ten styl to chyba najlepiej pasuje kpina z gotyku. Do tego jest totalnie nieprzystający proporcją do reszty miasta. Miałem wrażenie, jakby ktoś celowo chciał oszpecić miasto stawiając takie wielkie, brzydkie monstrum. Skojarzenia z Grą o tron i obecną tam sektą panoszącą się w stolicy jak najbardziej na miejscu.

Rowery miejskie cztery lata później

Pozmieniało się… Po pierwsze, zmieniło mi się miejsce pracy. Oczywiście można dojeżdżać tramwajem, ale ponieważ pogoda ciągle jeszcze dopisuje, trochę się trzeba ruszać, a na Kręć Kilometry można wygrać nagrody, postanowiłem wrócić do wypożyczania rowerów. Teoretycznie mogłem korzystać z domowego roweru, ale właścicielka korzysta i ma opory, więc jednak nie.

Rowery miejskie w Poznaniu

Rowery miejskie Nextbike w Poznaniu. Źródło: fot. własna.

Po drugie, wiele się w Nextbike’u zmieniło. Jak patrzę na stare wpisy, to jest lepiej. Przede wszystkim w końcu w Poznaniu jest dość sensowna ilość stacji. Oczywiście zawsze mogłoby być więcej, ale w stosunku do początkowych kilku, jest bajka – jak widać na mapie, centrum jest pokryte nieźle, obrzeża jako tako. Wpis o rowerach miejskich w Szczecinie jest praktycznie nieaktualny, bo to też już Nextbike. Doczekaliśmy się zniżek dla posiadaczy kart PEKA[1], z tego co czytałem na FB ma też być zrobiona integracja wypożyczeń z PEKA. Jedno co się nie zmieniło, to możliwość sprawdzenia stanu rowerów miejskich każdym z miast na poszczególnych stacjach w lekkiej formie.

Trochę wyluzowałem (to tak ogólnie z wiekiem chyba…) i przywykłem do długich zwrotów i tego, że coś nie działa. Tzn. często zdarza mi się, że stacja nie działa albo wystąpi inny wyjątek w systemie, ale IVR jest przyzwoity, z dodzwonieniem się na infolinię nie ma problemu, a obsługa jest miła i pomocna. Jedyne co bywa nie do przeskoczenia, to brak prądu na stacji i rowery wpięte elektrozamkiem. Raz prawie mi się zdarzyło. Prawie, bo kilka było przypiętych tylko linką. Podobno appka na Androida też jest fajna i bardzo ułatwia, ale jeszcze jej nie testowałem.

W Poznaniu przybyło ścieżek rowerowych i… nawet da się jeździć. Co prawda ścieżki momentami są mocno nieoczywiste, kręte, momentami trudno dojść czy są jedno- czy dwukierunkowe a oznaczenia są… niekoniecznie czytelne, ale da się przywyknąć. Doszedłem do tego, że warto jeździć, rozglądać się za znakami (często ścieżka znika, a pojawia się dopuszczony ruch rowerowy na chodniku) i patrzeć, co robią inni rowerzyści. Dzięki temu można poznać trochę knyfów, gdzie warto przeskoczyć na drugą stronę ulicy, zamiast stać na światłach po „właściwej” itp. Niestety, mocno to wszystko nieoczywiste i w niektórych miejscach rowerzyści jeżdżą co prawda po ścieżce, ale pod prąd. Pakując się pod auta, które się ich tam nie spodziewają, szczególnie jeśli kierowca sam jest rowerzystą i wie, jak w tym miejscu jechać.

Zauważyłem też ciekawą manierę wśród poznańskich rowerzystów – z konsekwencją godną lepszej sprawy omijają studzienki telekomunikacyjne obecne gdzieniegdzie na ścieżkach. Nie wiem o co chodzi – studzienki są równe i stabilne. Jakieś wypadki były o których nie wiem?

Skoro o samochodach i rowerach mowa, ostatnio widziałem mem mówiący, żeby rowerzyści zwalniali przy przejazdach/skrzyżowaniach, bo kierowcy samochodów ich nie widzą. I mam mieszane uczucia. Z jednej strony jakby jechać rowerem, stać na każdych światłach (to i tak trzeba…) i jeszcze zwalniać do prędkości – jak rozumiem – pieszego przy każdym przejeździe, to cała przyjemność z jazdy i sens poruszania się rowerem ginie. I ciśnie się na klawiaturę sam sobie kierowco zwalniaj, żebyś miał czas się rozejrzeć. Z drugiej strony wiem o co chodzi, bo widuję rowerzystów mijających z pełną prędkością (tak ~30 km/h i więcej) samochody z włączonym kierunkowskazem sygnalizującym zamiar przekroczenia ścieżki. OK, nie mają pierwszeństwa, ale… to skrzyżowanie i szczególna ostrożność dotyczy wszystkich uczestników ruchu. Więc fajnie, jakby i kierowcy, i rowerzyści zwalniali tam, gdzie ich drogi się krzyżują.

Jeszcze uwaga do rowerzystów: jak jest ciemno, to was nie widać i bierzcie to proszę pod uwagę. Pomijam całkiem nieoświetlonych albo tylko z odblaskami, ale nawet zwykłe oświetlenie rowerowe wypada w porównaniu ze światłami samochodów, latarniami ulicznymi i reklamami… blado.

Na koniec krótko o Kręć Kilometry – zainteresowałem się późno, bo we wrześniu, ale wygląda, że parę wyzwań uda mi się zrealizować. Appka prosta, dokładność przyzwoita, choć jak to z GPS – nie jest idealnie. W sumie i tak starałem się rejestrować aktywność typu bieganie czy jazda na rolkach (choć innymi narzędziami), a tu jest zabawa, wyzwania, dodatkowa motywacja do dziś rower, nie tramwaj i szansa na nagrody. Więc czemu nie?

[1] Mam wrażenie, że ta informacja nie jest należycie nagłośniona. Co prawda był wpis na stronie i FB, ale nie ma jej w cenniku, a wpis jest „schowany” w archiwum.