Sortowanie śmieci w Polsce – czemu jest źle?

Kolorowe pojemniki na odpady pojawiły się jakiś czas temu. Jednak sortowanie śmieci wcale nie jest popularne. Ponieważ sortuję śmieci i uważam, że produkujemy (my, jako ludzie) ich na tyle dużo, że warto sensownie się ich pozbywać, garść przemyśleń dotyczących sortowania śmieci w Polsce.

Czemu warto sortować? Powodów jest kilka. Po pierwsze, posortowane i odpowiednio potraktowane śmieci nie zapełniają wysypiska i nie trują bezsensownie środowiska, tylko są traktowane w odpowiedni sposób – albo niszczone w sposób bezpieczny dla środowiska, albo nawet mogą być powtórnie wykorzystane. Powód drugi, mniej oczywisty, to fakt, że śmieci wyrzucane do zbiorczych punktów to mniej śmietników zwykłych, za które płacimy od sztuki (od pojemnika). Czyli sortując możemy – przynajmniej teoretycznie – obniżyć koszt wywozu śmieci. Szczególnie, jeśli mamy więcej niż jeden kubeł dla danej zbiorowości.

Powodów, dla których ludzie nie sortują śmieci jest wiele. Przede wszystkim niska świadomość społeczna i brak nawyku. Przykładowo u mnie na klatce wisi informacja w stylu kartony podrzyj przed wrzuceniem do kubła. No cudownie. Tylko czemu w ogóle wyrzucać je do kubła, żeby gniły na wysypisku, a nie wynieść , jeśli nie do skupu, bo to dla wielu – w tym dla mnie – gra, nie warta świeczki, to chociaż do stosownego „segregatora”?

Do tego ludzie myślą, że i tak wszystko trafia na jedno wysypisko. Ufam, że nie, bo na choinki w tym roku był specjalny samochód w Poznaniu. Świetna inicjatywa, tylko jak mało popularne jest wyrzucanie w specjalizowanym miejscu (które jeszcze podjechało na okoliczny plac), dotarło do mnie, gdy dostałem jakieś gadżety za oddanie choinki (kalendarz i choinkę zapachową).

Na tym nie koniec – nie wiadomo, gdzie co wrzucać. Instrukcje na śmietnikach są niejednolite, niejasne, w sieci też nie jest łatwo o jednoznaczne informacje. Przykładowo, nieoczywiste jest, gdzie wyrzucać kartony po napojach i mleku. Puszki aluminiowe? Nawet nie myślę – stawiam obok śmietnika (akurat „segregatora”, ale to bez znaczenia), na szczęście są „złomiarze”, którzy chętnie je wezmą i zaniosą za parę groszy do punktu skupu.

Kolejna sprawa – kubły są daleko, więc mało kto korzysta. Poważnie, to, że do „segregatorów” jest 5 minut na piechotę, to nie znaczy, że są blisko. Gdyby stały przy jakichś ważniejszych węzłach komunikacyjnych, to moooże, ale to pisze sprawny człowiek. Staruszka czy matka z małym dzieckiem nie pójdzie na 5 minutowy spacer tylko po to, żeby plastiki wyrzucić do „segregatora”, skoro może do zwykłych śmieci wyrzucić.

Nie ma dodatkowych kubłów „segregatorów” przy każdym większym śmietniku, a – moim zdaniem – powinny być, jeśli ludzie mają z tego korzystać. Stoją 4 kubły na zwykłe śmieci – powinny być po jednym typie każdego „segregatora” (papier, plastik, szkło białe, szkło kolorowe). Spacery do „segregatorów”, nawet te kilkuminutowe, to domena hobbystów i ideologów.

Na deser dochodzą nierealne wymagania dotyczące mycia, odkręcania zakrętek, elementów metalowych itp. C’mon, jak oni to sobie wyobrażają? Jak mam uwalony słoik po ketchupie czy butelkę po soku, to albo wywalę ją do śmieci ogólnych, albo wyniosę do dedykowanego „segregatora”, ale na pewno nie będę jej mył (praca, koszt) czy odkręcał, jak śmieci wyrzucam w drodze do pracy (czas, poza tym pewnie się upapram). Olewam te zalecenia, w końcu te śmieci powinny i tak trafić na sortownię. Plastików jest wiele rodzajów i nie ma co się łudzić, że ludzie będą się doktoryzować z tego, jak dokładnie segregować. Zamiast tego powinny być ogólne wytyczne, typu tu metale, tu szkło (ew. białe i reszta), tu plastik, tu papier, a reszta powinna być robiona w sortowniach.

Szczerze mówiąc, wolę model szwedzki. Kaucjowane puszki i butelki PET (zwykłe chyba też, ale nie pamiętam) znacznie redukują problem. Plus przy śmietnikach były dedykowane pojemniki na resztę plastików i papier (IIRC). I tyle. Pewnie i tak wychodzili na tym sto razy lepiej, niż my, bo ludzie jednak masowo oddawali i puszki, i butelki plastikowe. Z tego co widziałem, zwykłe śmieci też były sortowane. W końcu jak kubły stoją obok siebie, to żaden problem podzielić w domu na papier, plastik, reszta.

World of Goo – urodziny przedłużone.

Jak pisał Zal, gra World of Goo z okazji urodzin została przeceniona na „płacisz tyle, ile chcesz”. Promocja miała skończyć się 19. października, ale – szczęśliwie dla mnie, bo zapomniałem kupić – została przedłużona do 25. października. Przy okazji, firma ujawniła wyniki promocji.

Jak można wnioskować po przedłużeniu promocji, okazała się ona – z punktu widzenia firmy – sukcesem. Na promocji, do dnia 19. października, grę kupiło ok. 57 tys. ludzi, a przeciętną płaconą ceną było 2,03 dolara, z czego przeciętnie 13% poszło na prowizję dla PayPal, co daje i tak 100 tys. USD (przed podatkiem).

Najwięcej ludzi, bo prawie 17 tys., zapłaciło najmniej, ile się da, czyli jednego centa. Następna duża grupa (prawie 16 tys.), to ludzie płacący 1 do 2 dolarów. Pamiętać trzeba, że gra nie posiada żadnych zabezpieczeń przed kopiowaniem, dostępne jest demo, więc pewnie spora liczba jednocentówek to legalizacje wersji pirackiej, ewentualnie ludzie, którzy chcą zrobić kuku producentowi (się przeliczą, nie dopłaca) lub PayPalowi (może, może…).

22,7% ludzi deklarowało w ankiecie, że płacą tyle, bo na tyle mogą sobie aktualnie pozwolić, 22,1% zadeklarowało, że podoba im się ten model dystrybucji i dlatego chcą go wesprzeć.

Czy można mówić o sukcesie takiego modelu dystrybucji? Moim zdaniem – tak. Najważniejsze jest oczywiście zdanie firmy, ale warto popatrzeć na sam histogram wpłacanych kwot. Sporo ludzi wpłaca połowę lub ćwierć ceny sugerowanej. Trzeba też pamiętać o tym, że większość ludzi, którzy kupili grę w promocji, za niską cenę, bez promocji nie kupiła by jej wcale.

A ja? Na pewno kupię. Za ile? Pewnie za okolice równowartości piwa w pubie. Szczerze mówiąc, na tą chwilę nie mam nawet gdzie jej przetestować, bo akceleracja 3D mi nie działa.

Więcej danych nt. przedłużenia promocji, dane źródłowe itp. na blogu producenta gry.

Pomysł na grę.

Tak sobie dziś surfowałem po necie z pociągu i widzę, że pomysł na podobną grę mają prawie wszyscy.

Ja myślałem o czymś podobnym, tylko w średniowieczu. Wielu graczy gra przez przeglądarkę. Każdy w swoim państwie. Normalnie określają, czy chcą wydobywać surowce (pracować), trenować jakąś umiejętność. Raz na jakiś czas król (mający wgląd w statystyki i zasoby regionów) robi pobór na na bitwę o wskazane tereny i każdy zarządca skrawku królestwa musi wystawić iluś ludzi, sprzęt itp. Zarządcy rekrutują u siebie (z wglądem w statystyki) i tu kończy się część przeglądarkowa.

Nieszczęśnicy (którzy się nie wykupili) określonego dnia idą na wojnę (różne rodzaje wojsk), a tam szczęściu można nieco pomóc (lepszym sprzętem, sprzęt podczas walk się zużywa, ale ci, którzy przetrwają mogą znaleźć jakieś fanty), ale tylko nieco… Sama bitwa już FPP lub coś b. podobnego. Zarządcy pełnią rolę generałów i mogą wydawać rozkazy (np. trębaczem) oddziałom. Król może komunikować się z generałami i ma podgląd na część strategiczną. Generałowie widok taktyczny. Szeregowi gracze – FPP.

W sumie wymagania nie byłyby aż tak straszne – pewnie można by podzielić pole bitwy na heksy i symulować tylko dany hex dla graczy FPP (oczywiście gracz może przejść do innego heksu). Po stracie określonej liczby ludzi oddział przestaje istnieć (ci, z oddziału, którzy przetrwali zachowują życie, ale tracą ekwipunek). Po utracie określonej liczby oddziałów/zajęciu określonych heksów dana armia przegrywa.

Zwycięzcy znajdują część porzuconych fantów, ci, co przetrwają dostają punkty doświadczenia (pozwalające kupić umiejętności i np. pozwalające na wyświetlenie dodatkowych informacji typu sytuacja na sąsiednich heksach podczas kolejnej bitwy) i mogą być mianowani zarządcami przez króla (na zdobytych ziemiach lub w miejsce tych, którzy polegli/zostali zdegradowani).

Osadzenie w średniowieczu eliminuje problem ogromnego serwera – w sumie w jednym heksie przebywa kilkunastu ludzi, resztę zasłania kurz. Jedyny problem z początkową fazą gry, gdzie w grę wchodzą łucznicy/kusznicy, ale pewnie do przeskoczenia. Problemem mogłaby być bariera wejścia i spora losowość (przy odrobinie pecha można dostać śmiertelną strzałę bez oddania jednego ciosu), ale tak to już jest… 😉

Tak patrzę, to całkiem sporo ludzi miałoby ochotę w coś podobnego pograć.