NataLIE

Głośno w sieci jest o filmie BOLLYWOODZKIE ZERO: NATALIA JANOSZEK. THE END[1]. Obejrzałem i mam parę przemyśleń.

Przede wszystkim zachęcę do samodzielnego obejrzenia filmu. Jest bardzo długi – niemal trzy godziny – ale mimo wszystko warto. Mimo wszystko, bo długość filmu uważam za jedną z większych wad. Pewnie łatwo dałoby się go istotnie skrócić, ograniczając się do przedstawienia faktów, rezygnując z reakcji autora, pytań retorycznych. Mam wrażenie, że jednak przede wszystkim za rozwleczenie odpowiadają powtórzenia. Powtórzenia pytań retorycznych, zestawień sprzecznych wypowiedzi. Zwłaszcza te ostatnie mnie w pewny momencie zirytowały, po pokazać raz – jasne, dwa razy – niech będzie, trzy – przerysowany środek stylistyczny. A było więcej. Niemniej, mimo wad, uważam, że warto.

Reportaż pokazuje, jak za pomocą kłamstw, a przede wszystkim odpowiedniego przedstawiania faktów, można zmanipulować ludzi. Czy może bardziej najpierw media, które zmanipulują ludzi. Mechanizm wydaje się prosty – zaistnieć gdziekolwiek, kolejne media podchwytują i dodają nieco od siebie. Zapewne w imię lepszej klikalności albo oglądalności. Nie mówimy bowiem o tabloidach, ale o mainstreamowych mediach.

Mechanizm jest prosty i stosowany w mediach cały czas. Pokazanie czegoś wraz z odpowiednią narracją. Nawet niekoniecznie totalnej fikcji. Bo czy zdobycie tytułu miss czegoś tam na jakimś konkursie[2], a potem niedopowiadanie, że chodziło o coś tam, więc zostaje sama miss, co sugeruje wygranie konkursu, to fikcja? Albo czy mówienie, że film miał premierę na konkursie w Cannes i niedopowiadanie, że chodzi nie o ten konkurs, to fikcja? Albo czy mówienie mój film o produkcji, w której na ekranie jest się kilka sekund to fikcja?

To, co jednak zaskakuje, to łatwość nabrania(?) mainstreamowych mediów. Bo między „aktorką hollywoodzką” a paroma sekundami w jednym filmie jest jakby różnica. I wypadało by jednak wiedzieć, z kim się rozmawia. No chyba, że ważne są tylko słupki. W tym przypadku – oglądalności. Rozmowa odbyta, program wyemitowany, następny proszę.

Co zabawne, Krzysztof Stanowski w swoim filmie także korzysta – świadomie lub nie – z podobnych manipulatorskich metod. Bo „zapytam 100 Hindusów, jeśli choć jeden rozpozna Natlię, to płacę 1000 zł” i „dowód” w postaci fragmentów w filmie jest przecież idealną do zmanipulowania metodą. Można pokazać 100 odpowiadających, ale to nic nie mówi o ilości zapytanych. Niewygodne odpowiedzi można wyciąć i pokazać, co się chce. Dodając wygodną interpretację lub pozostawiając (sugerując?) ją odbiorcy.

Marcin Prokop w usuniętym wpisie na Instagramie próbował usprawiedliwiać brak fact checkingu potrzebą sztabu ludzi. Próba usprawiedliwienia to pewnie za mocno powiedziane, bardziej chodzi o zabieg erytyczny.

Tu przypomniało mi się, jak w aucie włączyłem Trójkę. Tę „nową”. Włączyłem, bo niespecjalnie coś innego odbierało czy dawało się słuchać. Audycję prowadził Wojciech Cejrowski i prezentował muzykę zza oceanu jakoś tam powiązaną tematycznie. Między utworami gdakał jakieś banały o prezentowanych utworach. W pewnym momencie zapowiedział utwór jakiegoś wykonawcy, który mieszka w jakimś mieście. I tu nastąpiło coś, co mnie zmroziło. Dodał bowiem coś w stylu – cytat niedokładny – „albo mieszkał, bo nie wiem czy żyje”. Autor audycji muzycznej nie wie, czy prezentowany wykonawca żyje – lekki szok. I do tego porusza ten temat, w sposób niewymuszony, afiszując się ignoranacją – brak słów.

Wracając do sztabu ludzi i fact checkingu. Nie potrzeba sztabu. Wystarczyłoby, żeby rozmowa nie była pusta, o niczym, tylko miała jakąś treść. Zerknięcie na IMDB też może wzbudzić podejrzenia. Bo jeśli „gwiazda” nie „gwiazduje” (starring), to wiedz, że coś się dzieje.

Dlatego reportaż jest dla mnie w równej mierze opisem przypadku Natalii Janoszek, jak i pokazaniem niekompetencji mediów i fikcji, którą kreują na prawdę. I ta wykreowana prawda staje się rzeczywistością. Na przykład, gdy celebryta zaczyna interesować się -jak w tym przypadku – polityką.

UPDATE: Komentarz autora, który zdecydowanie trzeba przeczytać.

UPDATE 2: Zrobiło się jeszcze ciekawiej w kwestii standardów zawodowych i moralnych. Autor filmu „zapomniał” poprosić Edytę Bartosiewicz o zgodę na wykorzystanie utworu Skłamałam. Nie było jej też wymienionej w credits. Utwór ten jest jakby motywem przewodnim. Czy też bardziej – był, bo podobno film – po zwróceniu uwagi – miał zostać z niego wykastrowany. Zamiast przeprosić i zapłacić oczywiście.

[1] Określenie „film” nie jest najlepsze, ale takie utknęło mi w głowie i takiego chyba używa autor. Bardziej pasuje „reportaż”. Pisownia tytułu oryginalna, znaczy copy & paste z YouTube.
[2] Mam wrażenie, że te konkursy istnieją głównie po to, żeby realizować potrzebę zaistnienia i z niektórych nikt nie wychodzi bez tytułu.

Walter Tevis

Właśnie skończyłem czytać Gambit Królowej. Tak, książkę, tak, czytać. Większość czytelników będzie kojarzyć tytuł z serialu Netflix. Głośnego, genialnego serialu, dodajmy. Takiego, co to spowodował gwałtowny wzrost popularności szachów. Jeśli ktoś nie widział lub się waha czy warto – nie ma się co wahać, trzeba obejrzeć. Tym bardziej, że to ekranizacja powieści, więc zamknięta, stosunkowo niewielka, całość.

Na przeczytanie książki miałem ochotę od dawna, więc gdy w ebookpoint.pl pojawiła się na promocji[1], natychmiast kupiłem. Chwilę mi zeszło nim do niej dotarłem i przeczytałem. Zwykle staram się najpierw przeczytać książkę, jako pełniejszy oryginał, potem sięgać po filmy. W tym przypadku o istnieniu książki dowiedziałem się po tym, jak polecono mi serial. No i okazuje się, że nie ma takiej potrzeby – ekranizacja jest w zasadzie wierna. A nawet lepsza od oryginału i zmiany są drobne i raczej na plus. Czytając, szczególnie początek, miałem ogromy szacunek do twórców serialu, że z tak lakonicznej i suchej książki wycisnęli tak wiele. Znajomość serialu zdecydowanie pomogła w lekturze i podniosła jej jakość. Myślę, że bez znajomości serialu oceniłbym książkę niżej.

Miało być jednak o autorze, nie o książce. Po przeczytaniu spojrzałem jeszcze raz na autora i zupełnie nic mi jego nazwisko nie mówiło. Sprawdziłem więc i okazuje się, że napisał Przedrzeźniacza. Powieść SF, która bardzo mi się podobała. Pogrzebałem nieco[2] i dotarłem do strony poświęconej autorowi. Zaliczyłem lekki opad szczęki. Trzy z sześciu[3] powieści zekranizowano jako filmy. Czwarty jest Gambit królowej zekranizowany jako serial. Wow! I jednocześnie, po sprawdzeniu pozostałych książek na Biblionetce, rozczarowanie. Tylko trzy z jego powieści zostały przetłumaczone na język polski. Szkoda, bo raczej nie są to pozycje za które zabierałbym się w oryginale.

[1] Codziennie dają jedną książkę w cenie 9,90 zł. Pozycje raczej losowe, ale trafiają się perełki.
[2] Zgrabny eufemizm na wpisałem nazwisko w wyszukiwarkę, nieprawdaż?
[3] Nie pisał wiele, powody można sprawdzić na Wikipedii.

Serial Dark

Recenzje serialu Dark wyrastają jak grzyby po deszczu w moim bąbelku sieci. Tak się składa, że wczoraj skończyłem oglądać całość serialu. Doczytałem też wszystkie zaległe wpisy i trochę dodatkowych faktów. Mogę więc z czystym sumieniem dorzucić moje trzy grosze w temacie. Jeśli ktoś boi się spoilerów to bez obaw – w tym wpisie ich nie będzie.

https://www.youtube.com/watch?v=oMHLkcc9I9c

Krótko o serialu Dark

Jeśli weźmiemy naukę i religię, fizykę i metafizykę, podlejemy symbolami i nawiązaniami różnej maści, to powstanie albo coś dobrego, albo totalnie niestrawnego. Uważam, że w przypadku serialu Dark produkowanego przez Netflix[1] udało się to pierwsze. Zasługa ciekawego pomysłu, dobrej fabuły, bardzo dobrego dopracowania wizualnego i muzycznego. Mimo minimalizmu.

Trzeba jednak zauważyć, że jeśli ktoś oczekuje zamkniętej, w pełni logicznej opowieści, to może się zawieść. Serial zdecydowanie pozostawia pewne kwestie czy wątki niedopowiedziane lub wręcz nierozwiązane. Niemniej uważam, że ze względu na okoliczności jest to usprawiedliwione.

Co mamy w serialu Dark? Klimat trochę jak w serialu Twin Peaks. Tajemnica i jej stopniowe odkrywanie. Ciężki i mroczny i mroczny klimat, więc 16+ w pełni zasłużone. Całość dzieje się w Niemczech, w małej, fikcyjnej miejscowości Winden[2], ale bohaterów jest wielu, a ich losy mocno się nie tyle splatają, co wręcz plączą.

Świetnie zbudowany klimat, wiele nawiązań, zarówno do innych seriali, jak i do niemieckiej popkultury. Muzyka mocno wykorzystywana do budowania nastroju. W ogóle mam wrażenie, że Niemcy nauczyli się dobrze tworzyć klimat niedawnej przeszłości i wykorzystują to w kulturze, zwłaszcza w filmach. Jest to któryś z kolei film który oglądam lub czytam recenzję, gdzie jest to widoczne.

Recenzje i linki

W każdym razie polecam przymierzenie przynajmniej pierwszego sezonu Dark. Jest najlżejszy, chyba najłatwiejszy w odbiorze i dobrze oddaje to, co nas czeka. Potem jest i ciężej, i więcej wątków, i szybsza akcja. Zresztą nie tylko mi się pierwszy sezon najbardziej podobał. Co nie znaczy, że reszta jest zła. Za to na pewno jest bardziej, zakręcona, odjechana i skomplikowana.

Gdyby komuś nie wystarczyła taka recenzja to odsyłam – dopiero teraz, bo za brak spoilerów nie ręczę – do recenzji, które mógłbym podlinkować na początku wpisu. Przed obejrzeniem przeczytałem pierwszą część wpisu Cichego. Zdradza ona nieco więcej, niż napisałem, ale nic, czego nie dowiadujemy się w pierwszych odcinkach. IMO lektura pierwszej części wpisu nie psuje odbioru, ale YMMV. Drugą recenzję polecam odpuścić minimum do końca pierwszego sezonu. Tak naprawdę do końca trzeciego.

Na koniec jeszcze link do fandomowej wiki oraz oficjalnego przewodnika po serialu. W obu miejscach spoilery latają stadami[3], więc zaglądamy zdecydowanie dopiero po obejrzeniu całości.

[1] Tak, mam od jakiegoś czasu Netfliksa i wpis o nim w szkicach. Nie mam czasu dokończyć, oglądam seriale.

[2] Prawdziwe Winden też istnieją, niemniej to serialowe jest fikcyjne.

[3] No dobrze, na fandomowej wiki latają stadami. Oficjalny przewodnik niby jest wolny od spoilerów, ale… pewne rzeczy ujawnia, więc nie do końca się z tym zgodzę. Jeśli ktoś chce zupełnie od zera poznawać, to polecam odpuścić, tym bardziej, że w pierwszym sezonie jest zbędny.