Radio 357

Po przeczytaniu wpisu zerknąłem na Radio 357 i zastanowiła mnie jedna rzecz. Parcie w kierunku FM. Na stronie patronite znajdziemy opowieści o kupnie koncesji lub przejmowaniu lokalnych rozgłośni, by zyskać pasmo. O słuchaniu na zwyczajnym odbiorniku stojącym w kuchni. Zastanawiam się, na ile to parcie w kierunku FM ma faktyczny sens, jeśli chodzi o dotarcie do ludzi, a na ile to zwykła nostalgia. Lub wręcz gra na niej.

Zalety FM

Owszem, FM ma trochę zalet. Nie potrzeba nowego sprzętu do odbioru, jakiekolwiek radio zadziała. Można bez problemu słuchać w samochodzie. Słuchacze nie płacą za transfer danych. Niby jest on darmowy, ale pewnie spora część ludzi odbiera na telefonach, przez GSM. A to oznacza, że de facto płaci za transfer[1].

Zalety?

Co prawda streamu internetowego pewnie też da się słuchać w aucie, ale raczej nie będzie to „natywne” radio, tylko udostępnianie z telefonu[2]. TBH nie próbowałem nawet, poziom skomplikowania wygląda na niepomijalny, ale i tak pewnie będzie rwanie przez dziury w zasięgu. Wolę muzę z karty SD, przynajmniej w trasie.

No właśnie, zasięg. FM wygląda różowo, jeśli weźmiemy pod uwagę zasięg ogólnopolski. Przy stacjach lokalnych różowo nie jest i samochodowe zalety „w trasie” mocno tracą na znaczeniu. Jest napisane wprost, że budowa sieci FM nie zdarzy się od razu. Potrwa miesiące. Tymczasem wkrótce minie rok, od kiedy audycje zniknęły z Trójki.

Dochodzi też kwestia jakości. FM szumi. Szczególnie na słabszym sprzęcie, bez dobrej anteny. Owszem, często da się to rozwiązać, szczególnie jeśli mamy dobry sygnał. W praktyce, jeśli chcemy mieć dobrą jakość, łatwiej jest słuchać streamu z internetu. Pokrycie GSM w Polsce jest niezłe i nadal się poprawia. Może pora wymienić odbiornik radiowy w kuchni na coś, co wspiera streamy internetowe? Albo, jeśli jest on dobrej jakości, dopiąć mu stosowną przystawkę, zostawić go po prostu jako wzmacniacz z głośnikiem i cieszyć się stacjami z całego świata[3]?

No i na koniec: nie tylko Polska ma znaczenie. Nadawanie tylko w kraju via FM odcina od kilkunastu milionów potencjalnych słuchaczy na świecie. I liczba niepomijalna, i dla części może to być jedyny kontakt z krajem.

Stream

Na szczęście stream internetowy nie jest trudny do zrobienia. Tzn. samo zakodowanie audio do postaci cyfrowej i udostępnienie przez sieć. Wieki temu robiło to Radio Baobab. Dystrybucja do wielu odbiorców może być bardziej skomplikowana. Szczególnie, jeśli chcemy zrobić ją samodzielnie. Ale zapewne skalowanie można rozwiązać przez rzut monetą. Istnieją gotowe serwisy, które rozwiązują zagadnienie pojemności łącz. Nie zdziwię się, jeśli również załatwią ew. transkodowanie i udostępnianie na popularnych platformach.

Cieszę się więc, że słuchacze nie poddali się nostalgii i chcieli stream. Cieszę się, że idzie nowe. Dzięki temu może i ja włączę kiedyś Radio 357. Póki co nie miałem okazji. Zwłaszcza, że wymagają playera na stronie, nie dają linka do gołego streamu. A ten player coś u mnie nie działa.

Czy w ogóle inwestowanie przez Radio 357 w FM ma sens? Nie wiem. Ja FM nie potrzebuję.

[1] Radio internetowe, z uwagi na charakter korzystania, zużywa całkiem sporo transferu. Godzina streamu w popularnym wariancie 128 kbps to ok. 58 MB. Radio ma to do siebie, że gra godzinami. Słuchanie przez 8h to 0,4 GB. Zakładając słuchanie w pracy – 8 GB miesięcznie, czyli jak na pakiety u operatorów GSM ilość zauważalna.

[2] Przynajmniej w typowym aucie. Nowe są już domyślnie podłączone do internetu, więc tam może być to bardziej wygładzone, bez dodatkowych urządzeń, bezpośrednio z netu. Przynajmniej jako opcja, bo zwykłe FM też jest.

[3] Zakładając, że ktoś potrzebuje. Jeśli ktoś jest wierny jednej stacji i nigdy nie zmienia na inną, argument traci sens. A słuchanie jednej stacji przy pracy wygląda mi na całkiem powszechne. Tyle, że mając do wyboru stacje z całego świata może się okazać, że będzie to zupełnie inna stacja…

Bieganie 2020 – podsumowanie

Jak wyglądała aktywność fizyczna, czyli jazda na rowerze i bieganie w 2020? Pora na podsumowanie mojego biegania w smutnym 2020, jeszcze smutniejszym grudniu. Smutna prywata, więc pominę. Ale ten wpis może być jedynym grudniowym. Pojawia się, bo szkic leżał od dawna, jako kontynuacja zeszłorocznych statystyk.

Bieganie

Zacząłem dość ambitnie, bo biegałem już na początku roku. Odrobiłem przerwę zimową, zaczęły się postępy i… pojawiła się pandemia i koronawirus. Może nie było silnych przesłanek do zaprzestania biegania, ale jakoś tak mi się załączyło niewychodzenie z domu, że i nie biegałem. Wyszedłem z założenia, że ostatecznie te dwa tygodnie, góra miesiąc można się poświęcić, prawda?[1] Ostatni bieg przed pandemią miałem pierwszego marca.

Jak wyglądała pandemia i walka z nią wszyscy wiemy, miałem o tym notkę. Wróciłem więc do biegania. Początek był straszny. Izolacja to nie tylko przerwa od biegania, to tygodnie siedzenia w domu, praktycznie bez ruchu. Oczywiście robiłem jakieś statyczne ćwiczenia, ale to nędzna namiastka. Ogólnie skończyło się tak, że znacznie gorsza forma, niż po przerwie zimowej. W pierwszych biegach musiałem skrócić dystans do 4 km. Pierwszy z nich był 9 maja. Z tego co pamiętam w chuście. Skończyłem zziajany i wykończony, i nie chusta była temu winna…

Potem było lepiej. Nie tylko szybko wróciłem do zeszłorocznej formy i dystansu 5 km, ale poczułem niedosyt. Zacząłem zwiększać dystans. Najpierw było to dodatkowe 100-200 metrów, potem lekko zmodyfikowałem trasę (chciałem kończyć w innym miejscu) i zrobiło się dodatkowe 600-700 metrów. Z perspektywą na dalsze wydłużenie.

Na wydłużenie nie trzeba było długo czekać. Skoro może być równe 6 km, to czemu nie? Tak więc sierpień to już biegi po 6 km, zamiast zeszłorocznych 5 km. I tak zostało – obecnie mój standardowy dystans to 6 km.

Trochę z tej okazji, a troche z okazji września kupiłem – wspomniane tu – buty do biegania z lepszą, nieco bardziej terenową podeszwą. Początek dramatyczny, bo mnie obtarły. Mój błąd, wziąłem krótkie skarpetki, zsunęły się, a but „niezmiękczony”. Ale to jednorazowy wypadek i bardzo mi się podobają.

Statystyka: 39 biegów, 20,75h w ruchu, 215 km. Lekki regres, ale jak mówiłem to słaby rok był, co na bieganie też się przełożyło. Ostatni bieg na początku listopada.

Rower

O ile bieganie w 2020 nie ucierpiało, to jazda na rowerze ucierpiała bardzo. Rower służył mi głównie za środek transportu do pracy. Z racji pandemii pracowałem głównie z domu. Ilość odwiedzin w biurze można policzyć na palcach jednej ręki. I raczej byłem autem, bo i przegonić je trzeba od czasu do czasu, i czasem jakieś drobiazgi zabierałem z biura. Czyli na rowerze nie jeździłem.

Potem nieco się to zmieniło, bo najmłodsza córka poszła do przedszkola. Blisko domu, ale Nextbike był za darmo i fajnie skracał czas dojazdu do przedszkola. Powrót już odbywał się pieszo. Z kronikarskiego obowiązku: 6,75h w ruchu, 30 przejazdów, 71 km.

[1] Och, jakże to naiwne myślenie było, patrząc z perspektywy.

Rozważania o wymianie laptopa

W związku z pandemią koronawirusa pojawiła się konieczność zdalnego nauczania. Spowodowało to wzrost cen kamer internetowych w Polsce. Wydały mi się na tyle drogie, że zacząłem się zastanawiać, czy nie prościej kupić cały poleasingowy laptop, z wbudowaną kamerą. I faktycznie, poleasingowe laptopy na Allegro w dość sensownych konfiguracjach „do internetu” (CPU i3/i5, dysk, system[1], 4 GB RAM, kamera) zaczynają się od 400 zł, przy zakupie od firm – pomijam detal. Trzeba uważnie czytać opisy często czegoś im brakuje. Na przykład nie ma baterii, albo są sprawne technicznie, ale mają uszkodzenia obudowy, rozmiar ekranu to tylko 12,5-14″. Niemniej da się znaleźć w pełni sprawne, a nawet takie do nauki wystarczą i o dolną granicę ceny chodziło. To oczywiście drożej, trochę niż sama kamera, ale… porównywalnie.

Pomyślałem jednak o czymś innym – czy warto, ze względu na pobór prąd wymienić laptopa na coś współczesnego? Nawet jeśli mamy do dyspozycji sprawny stary sprzęt. Powiedzmy jakieś C2D z 4 GB RAM i 95W zasilaczem. Trochę ponaciągałem, trochę uprościłem, wrzuciłem dane w kalkulator zwrotu i… się zdziwiłem.

Przyjąłem aż 8h działania laptopa dziennie. Pobór prądu nowego sprzętu na poziomie 15W (raczej zaniżony), pobór starego na poziomie 100W. Ten ostatni zawyżony, skoro zasilacz ma 95W, to rzeczywisty pobór będzie co najwyżej taki, w praktyce sporo mniejszy. Stary sprzęt już jest, nowy kosztuje 400 zł. Cenę prądu przyjąłem 55 gr/kWh, czyli sprzed podwyżek, ale zmiana nie była duża.

Okazało się, że laptop będzie się zwracał aż 3 lata. Bardzo długo, szczególnie, że nie nie mówimy tu o nowym sprzęcie, tylko używanym, więc nawet nie wiadomo, czy tyle „pożyje”. Oczywiście można rozważać inne korzyści, typu bogatsze wyposażenie (szczególnie, jeśli potrzebujemy kamery internetowej, a stary sprzęt nie ma), większa wydajność (dyskusyjne), ale ze względu na sam pobór prądu wymiana nie ma sensu.

Przypomniało mi się, że z podobnych względów nie kupiłem najbardziej oszczędnego sprzętu AGD do domu. Różnica była na poziomie 400-500 zł, co oznaczało zwrot ok. 5 lat, a na tyle szacowałem czas życia produktów. Tu patrząc z perspektywy akurat trochę żałuję decyzji, bo sprzęt działa już dłużej, ceny prądu rosną, ale… to wiem dopiero po fakcie. I nadal przy zakupie AGD nie zakładałbym, że podziała ponad 5 lat.

1. Zwykle Windows 7, ale można go zaktualizować do Windows 10, zresztą tu powinien wystarczyć Linux.