Security score compare

Nazwa projektu jest nieciekawa, ale przyznaję, nie miałem weny. Za to mówi wszystko. Zaczęło się od porównywania punktacji na platformach do zabaw z security wśród znajomych z pracy. Szybko zeszło na to, że suche porównywanie wyników nie jest zbyt fajne, lepiej byłoby rysować wyniki w czasie.

I tak powstał skrypt w Pythonie, który pobiera wyniki z Root Me oraz RingZer0 Team Online CTF[1], parsuje HTML przy pomocy regexpa[2] i zapisuje do bazy SQLite. W innym trybie pobiera dane dla podanej platformy i generuje obrazek z wykresem punktacji. Taki jak poniżej:

Przykładowy ocenzurowany wykres generowany przez security score compare

Po drodze jest parę uproszczeń, typu dopełnianie braków zerami „od lewej”. Jest to bardzo wstępna wersja, ale działa i coś tam już widać. Strzelać z tego nikt nie będzie. 😉

Security score compare znaleźć można na GitHubie. Może komuś się przyda, albo nawet ktoś pomoże w rozwoju?

Jakby ktoś się zastanawiał, czemu ostatnio jest mniej wpisów na blogu, to tak, mam nowe zajęcie w czasie wolnym. 😉

[1] Nie są to wszystkie platformy na których się bawimy, ale te dwie są najpopularniejsze i… nie wymagają logowania, by sprawdzić punktację.
[2] Tak, wiem, ble i fuj. Ale działa.

Niedoszły reverse engineering owsianki proteinowej

Owsianka proteinowa z Biedronki

Czasem jest tak, że polubię jakiś produkt. Tak było z owsianką proteinową Vitanella dostępną w Biedronce. 65g suchego produktu, sprzedawanego w plastikowym kubeczku za 2,99 zł, który wystarczy zalać gorącą wodą i za chwilę mamy porcję owsianki. Owsianka kojarzyła mi się zawsze z jedzeniem dla dzieci, a w domu zupy mleczne itp. raczej nie były popularne. Ten produkt jednak mi przypasował – lekkie syte jedzenie, idealne np. przed bieganiem. Zacząłem kupować[1].

Po pewnym czasie stwierdziłem, że 2,99 zł to może nie majątek, ale ciekawe ile kosztowałoby mnie wyprodukowanie takiej owsianki samodzielnie. Tym bardziej, że dostępna owsianka miała jeszcze dwie wady. Po pierwsze, jak smak malinowy mi pasuje, tak czekoladowy zdecydowanie nie, a innych smaków AFAIK brak. Gdybym robił samodzielnie, mógłbym łatwo modyfikować i robić inne smaki.

Po drugie, niezupełnie pasuje mi plastikowy kubeczek, który owszem, można wykorzystać do roślin, lub łatwo oddzielić plastik i papier i stosownie posortować śmieci, ale… po co je w ogóle generować? Równie dobrze mógłbym użyć ceramicznego kubka w domu, a następnie go umyć, nie generując plastikowych odpadów.

Reverse engineering ze składu

Składniki są podane na opakowaniu, udział procentowy RWS białka, węglowodanów, tłuszczu – również. Udział procentowy składowych w 100g danego składnika łatwo znaleźć. Układ równań i… gotowe. Przynajmniej taki był plan. Okazało się bowiem, że producent wprost podaje (zaczął podawać? zawsze było i nie zauważyłem? – nie wiem) udział procentowy składników na opakowaniu. Cytując:

Składniki: 49,9% płatki owsiane, 20,5% koncentrat białek mlecznych, 17% mleko w proszku odtłuszczone, cukier puder trzcinowy (cukier trzcinowy, tapioka), 4% kawałki liofizowanych malin, aromaty.

Koszt samodzielnej produkcji owsianki proteinowej

Z ciekawego wyzwania i tytułowego reverse engineeringu pozostało ustalenie ceny składników i proste przeliczenie w arkuszu kalkulacyjnym. Wpis zamieszczę, bo ciekawie jest zobaczyć ceny po latach. Nie chodziło mi o najniższe możliwe ceny, bardziej po prostu o oszacowanie, ile będzie kosztowało przygotowanie tego w domu, ale w maksymalnie zbliżonym wariancie. Za ceny przyjąłem ceny z internetowego sklepu Piotr i Paweł (łatwo wyszukać, spory wybór). W przypadku produktów, których tam nie znalazłem i których totalnie nie kojarzę ze sklepów stacjonarnych, przyjąłem ceny z Allegro, z dostawą (paczkomat lub coś podobnego), bo tak pewnie bym kupował. Tabelka poniżej:

składnik masa [g]cena [zł]udział [%]masa w porcji [g]ilość porcji w opak.koszt w porcji [zł]
płatki owsiane5002,9949,9032,4415,420,19
WPC70032,4020,5013,3352,530,62
mleko w pr. Odtł.2509,8817,0011,0522,620,44
cukier puder trzcin5005,398,605,5989,450,06
maliny lio.5025,704,002,6019,231,34
suman.d76,3610065n.d2,64

Samodzielne przygotowanie kosztuje jak widać 2,362,64 zł. Ku mojemu zaskoczeniu głównym kosztem nie okazało się WPC, tylko maliny. I to po zmianie malin z opakowania 30 g na 50 g – w tym pierwszym wariancie wychodziło IIRC 1,8 zł/porcja . Licząc jeszcze inaczej – gdyby kupić 1 kg płatków, na składniki wydamy ok. 80 zł i będziemy w stanie przygotować niecałe 20 porcji (ograniczą nas maliny), co da ok. 4 zł/porcja. Zdecydowanie taniej kupić gotowca.

Sytuacja rzecz jasna może się zmienić, jeśli zrezygnujemy z malin na rzecz innego składnika. Ale o tym następnym razem…

[1] Dla jasności – wpis nie jest pisany na zlecenie i nie otrzymuję za niego wynagrodzenia. Po prostu mi zasmakowało. 🙂

UPDATE: Czy można zrobić błąd w prostych obliczeniach w arkuszu? Ano można. Wystarczy pomylić wiersze w formule… Zaktualizowana wersja tabeli.

UPDATE2: Ostatecznie zacząłem samodzielnie robić owsiankę. Mój przepis na owsiankę proteinową znajdziecie w tym wpisie.

Blogi żyją

Pierwotnie ten wpis miał być komentarzem do wpisu o agonii blogów, jednak z racji rozmiaru i uporządkowania ew. dyskusji stwierdziłem, że bardziej pasuje jako samodzielny wpis.

Zamykanie kolejnych polskich platform blogowych nie jest koniec blogosfery. To zaledwie koniec platform blogowych jako takich. IMO je spotyka los podobny do shared hostingu, odkąd pojawiły się VPSy. Platformy tracą sens, bo:

  • i własny hosting, i domeny drastycznie potaniały,
  • platformy nakładają ograniczenia i/lub kosztują relatywnie dużo,
  • pojawiły się międzyplatformowe narzędzia do dzielenia się komentarzami dot. wpisów na blogach – FB, Disqus, itp.

Tego wszystkiego kiedyś nie było. Porównując z telefonami – nadal z nich korzystamy, ale kto ostatnio korzystał z telefonu stacjonarnego (i w dodatku nie VoIP), o budkach telefonicznych nie wspominając?

Wiele blogów ma się jednak dobrze. Niektóre mają się wręcz świetnie. Z polskiego podwórka na myśl przychodzą mi tu – tak od ręki zaufanatrzeciastrona.pl, sekurak.pl, niebezpiecznik.pl, majsterkowo.pl, jakoszczedzacpieniadze.pl czy subiektywnieofinansach.pl. Od strony technicznej te portale(?) to są blogi. I myślę, że zasięgiem biją na głowę najlepsze blogi sprzed lat dziesięciu lub więcej. A może i całe platformy…

Prawdą jest, że bariera wejścia w blogowanie wzrosła, jeśli porównać ją z innymi formami komunikacji, ale tak naprawdę jest łatwiej, niż kiedyś. Narzędzia są bardziej dopracowane, takiego WordPressa można postawić z tutoriala z wiedzą nie większą, niż potrzebna kiedyś do modyfikacji szablonu. To samo zjawisko dotyczy innych rodzajów twórczości – amatorskie zespoły muzyczne mają często dziś do dyspozycji rozwiązania, które kiedyś były dostępne wyłącznie profesjonalistom. Bardziej mam tu na myśli obróbkę dźwięku, niż instrumenty. Łatwiej jest stworzyć zdatną do wydania muzykę i ją wydać, niż kiedyś.

Zgadzam się, że konkurencja innych platform powoduje, że może nie być sensu pisać własnego bloga lub trudniej będzie się wybić. Jeśli nie będzie dobry, to nie będzie czytany, bo przegra konkurencję z innymi formami. To trochę jak z filmami – spróbujcie dziś obejrzeć jakieś arcydzieło sprzed 60 lub więcej lat. Albo serial sprzed 30-40 lat. To nie są złe filmy! Ale w bezpośrednim starciu ze współczesnymi, czy nawet nowszymi produkcjami na większą skalę nie mają szans. Treści do konsumpcji jest coraz więcej, doba ma nadal 24h, długość życia aż tak nie wzrosła. Trzeba wybierać, a warunki selekcji są coraz ostrzejsze.

Zresztą blogi same wspomagały Facebooka w dominacji rynku. Wielu blogerów założyło fanpage bloga, licząc na promocję, ale tak naprawdę dostarczali tylko dodatkowej treści FB i powodowali, że zaglądanie gdzie indziej miało jeszcze mniej sensu. Zresztą miałem o tym notkę – Facebook przejął rolę wielu serwisów, nie tylko blogów.

Nie upatrywałbym problemu blogosfery w próbach monetyzacji. Tak, też widziałem blogi, które poszły w komercję i straciły przy tym cały urok, ale – patrząc z perspektywy – wygląda mi to bardziej na odcinanie kuponów od czegoś, co było fajne, ale do czego straciło się serce i można albo zakończyć, albo zarobić przy okazji parę złotych. Sam bawiłem się w różne formy zarabiania na blogu, a nawet miałem o tym notkę. IMO nie dało się na blogu bezpośrednio zarabiać. Nawet biorąc poprawkę na specyficzną tematykę i potencjalnie większą niechęć odbiorców do wyświetlanych reklam uważam, że to wszystko na orzeszki. Mi nie udało się nigdy osiągnąć z reklam itp. form osiągnąć pułapu pozwalającego na opłacenie abonamentu za dostęp do internetu. Takie sobie kiedyś kryterium sukcesu wybrałem. 😉 Więc nawet rząd wielkości większe dochody to są orzeszki, jeśli mówimy o pracy na jakąś nieułamkową część etatu.
Podkreślam jednak – chodzi o zarobek bezpośredni. Jak zerkniecie na blogi z jednego z pierwszych akapitów, to jak najbardziej pomagają one autorom zarabiać pieniądze. Ale nie na samych blogach. Mądrze na to mówią budowa marki. W praktyce chodzi o jakąś tam rozpoznawalność.

Jeśli mnie ktoś zapyta, czy warto pisać bloga, bez wahania odpowiem, że tak, ale wyłącznie na własnej platformie i z własną domeną. W przeciwieństwie do dowolnej platformy współdzielonej to jedyna powszechnie dostępna forma publikacji, nad którą mamy pełną kontrolę i która daje pełną niezależność. Możemy – i inni ludzie – łatwo wyszukać stare wpisy, podlinkować do nich i… ktoś to przeczyta (spróbujcie tego na FB…). Możemy bez problemu przenieść się z całą zawartością w inne miejsce i właściciel platformy nie będzie nam dyktował, czy możemy to zrobić, w jakiej formie, zakresie i kiedy. FB jest równie wieczny, jak nk.pl. 😉
A zabawa z bebechami okołoblogowymi jest IMO podobną okazją do nauki, jak niegdyś zabawa z tworzeniem szablonów blogów.