Magiczne płyny już w sprzedaży.

Nie chodzi wcale o primaaprilisowy żart. Niemal dokładnie 3 lata temu pisałem o tym, jak Nestle ogłupia. Tym razem podczas kąpieli dostrzegłem, że po bandzie pojechała firma Ziaja, która bez zająknięcia sprzedaje taki oto magiczny płyn do kąpieli:

Magiczny płyn do kąpieli (źródło: http://www.ziaja-sklep.pl/)

Zdjęcie opakowania pochodzi ze strony sklepu (http://www.ziaja-sklep.pl/). Dla jasności: nie mam nic przeciw kolorowej kąpieli, czy hokus pokus, ale magicznych właściwości to chyba ten produkt nie ma? I rozumiem, że jak nie będzie magiczny, to będę mógł go zwrócić z reklamacją?

Wiem, czepiam się, ale nie lubię robienia z mózgu wody i sugerowania dzieciom magii tam, gdzie chodzi o czystą naukę. Szczególnie, że Ziaja zupełnie poważnie to traktuje i słowo magiczny pojawia się nie tylko stosunkowo dużymi literami na froncie opakowania, co można by wytłumaczyć względami marketingowymi, ale i z tyłu opakowania (sorry, brak zdjęcia).

PS. A tak poza tym, to spoko płyn. Inaczej bym nie używał.

Jak się nie nudzić w drodze do pracy.

Droga do pracy potrafi być nudna. Nawet te 15-30 minut codziennie zbiera się rocznie w całkiem sporo czasu, więc stwierdziłem, że tak nie może być, że po prostu jadę, czy – jak ostatnio – chodzę do pracy na piechotę i nic innego nie robię.

Co można robić w drodze do pracy? W tramwaju czy autobusie można czytać książkę, gazetę, albo przejrzeć newsy w internecie. Jeśli ktoś jedzie samochodem, to wzrok musi mieć wolny. Jeśli idzie – raczej też, choć przy odrobinie praktyki da się czytać i iść. W każdym razie ja takiej praktyki nie mam i trochę nie wyobrażam sobie chodzenia czy jazdy kilku(nasto)minutowej i czytania – za dużo czynników rozpraszających, za duże „rwanie” fabuły.

Mniej angażujące, bardziej naturalne i uniwersalne jest słuchanie czegoś, na przykład na playerze mp3. Początkowo słuchałem muzyki, ale to raczej sposób na zabicie nudy, niż robienie czegoś ciekawego. Można też słuchać audiobooków czy podcastów, ale za tymi pierwszymi nie przepadam (za wolne tempo, nadal wypadałoby się skupić na dłużej, a nie przyswajać na raty), a tych drugich nie udało mi się znaleźć na tyle ciekawych, bym słuchał regularnie.

Ostatecznie padło na wykłady TED, do których przymierzałem się od dawna, a do których ostatecznie zachęcił mnie Wawrzek w tym wpisie nt. TED. Przed opisaniem wrażeń ze słuchania postanowiłem zapoznać się z nieco większą ilością (tj. kilkadziesiąt), i słusznie, bo wykłady są bardzo różne.

Różny jest język, szczególnie angielski w wydaniu azjatyckim jest… dziwny. Ale nie na tyle, by wykład był niezrozumiały. Generalnie nie mam większego problemu ze zrozumieniem wykładów TED, tzn. sensu samego przekazu. Szczególnie po krótkim osłuchaniu się z danym mówcą. Oczywiście bywa, że pojawiają się jakieś niezrozumiałe słowa czy zwroty, ale to normalne. Łapię większość dowcipów (if any; śmiesznie mogę wyglądać, bo niektóre są naprawdę dobre i zdarza mi się dosłownie LOLnąć). Prędzej jest problem z samym usłyszeniem, co mówią, gdy obok przejeżdża tramwaj, a niestety moja Sansa z Rockbox głośnością na „pchełkach” nie grzeszy (stawiam, że bardziej wina słuchawek). Zresztą, nie ma co się ogłuszać, bo dramatu nie będzie, jeśli raz na jakiś czas stracimy parę słów. O ile w ogóle stracimy, bo szybkie dociśnięcie słuchawki na chwilę skutecznie ratuje sytuację.

Kwestia druga – wykłady TED w formie samego audio. Tu jest różnie. Niektóre niemal tracą sens, bo trzeba się domyślać, co jest na pokazywanym zdjęciu (ale jak to trenuje wyobraźnię! ;-)). Inne – nie tracą niczego. Większość zdecydowanie nadaje się do słuchania, bez obrazu. Szczególnie, jeśli ma się – jak ja – świadomość, że albo dotrą do mnie w ten sposób, albo wcale.

Podsumowując, jeśli chodzi o to co zrobić, by się nie nudzić w drodze do pracy, to słuchanie wykładów TED daje radę. Ciekawe, rozwijające, nieprzeszkadzające. Polecam.

Sprawdzanie dysku USB w Debianie.

O tym, że warto monitorować stan dysku, nie trzeba – mam nadzieję – nikogo przekonywać. Wystarczy tylko dodać, że wczesne wykrycie anomalii może pozwolić na proste i bezpiecznie skopiowanie wszystkich danych. Jeśli ktoś nie chce lub nie czuje się na siłach we wnikanie w dobrze opisane na wiki parametry S.M.A.R.T, to jako wariant minimum proponuję przyjąć, że jakakolwiek różna od zera wartość dla Reallocated Sectors Count jest sygnałem, że warto szybko zrobić backup danych. A już na pewno warto spisać dysk na straty, jeśli ta wartość rośnie.

Jeśli chodzi o desktopy, to – jak podpowiada ike w komentarzu – dysk można sprawdzić korzystając z gsmartcontrol (zapewne dostępne w repozytorium pakietów dla Twojej dystrybucji). Na pewno wygodniejsze i łatwiejsze rozwiązanie.

Pisałem już o odczycie S.M.A.R.T w Debianie dla dysków w kieszeniach USB. W zasadzie temat wyglądał na wyczerpany, bo nowe smartmontools obsługują dyski w kieszeniach USB, ale… nie do końca. Niedawno miałem do czynienia z dwiema kieszeniami USB dla dysków 2,5″ – na jednej smartmontools nie umiało sprawdzić stanu dysku, na drugiej działało bez problemu.

Przeszedł bym nad tym do porządku dziennego, szczególnie, że żadna z kieszeni nie była moja, ale okazało się, że moja kieszeń 3,5″ też nie pozwala na sprawdzenie stanu dysku tak po prostu:

smartctl -a /dev/sdb
smartctl 5.40 2010-07-12 r3124 [i686-pc-linux-gnu] (local build)
Copyright (C) 2002-10 by Bruce Allen, http://smartmontools.sourceforge.net

/dev/sdb: Unsupported USB bridge [0x04b4:0x6830 (0x001)]
Smartctl: please specify device type with the -d option.

Zatem jak sprawdzić dysk w kieszeni USB? Okazało się, że opcji do -d w smartmontools jest nieco więcej. Ten wpis podsunął rozwiązanie problemu, jest nim dodanie parametru -d usbcypress. Czyli ostatecznie komenda to:

smartctl -a -d usbcypress /dev/sdb

Wynik lsusb dla mojej kieszeni USB:

Bus 001 Device 002: ID 04b4:6830 Cypress Semiconductor Corp. CY7C68300A EZ-USB AT2 USB 2.0 to ATA/ATAPI

Podobno dość popularny producent chipsetów. Dla wyczerpania tematu – chyba wszystkie sprzętowe kontrolery RAID (przynajmniej znane mi) również pozwalają na sprawdzanie S.M.A.R.T dla dysków SATA. Też warto sprawdzać, bo można dostrzec nadchodzący błąd wcześniej, niż zgłosi go kontroler…