Grub2, memmap i problemy z upgrade do Squeeze.

Ostatni upgrade systemu (z prywatnych, głównie desktopy) do Squeeze’ego zakończony. Zasadniczo bez zgrzytów, poza tym, że wyglądał trochę inaczej niż inne, a pakietów było mnóstwo. Naprawdę mnóstwo, apt-cacher wiele nie pomógł, choć inny desktop też z niego korzysta. KDE4 robi swoje, niestety. Łącze 1Mbps to przeżytek. No i jeszcze szopka z upgrade do grub2 była.

Desktop ma uszkodzony RAM, więc korzystam ze sposobu na uszkodzoną pamięć RAM, który opisywałem wcześniej. W grub miałem wpis:

/boot/vmlinuz-2.6.32.11 root=/dev/hda2 ro memmap=2M$311M

Przy dist-upgrade wszytko wykrył poprawnie, łącznie z dodatkowymi opcjami. Oczywiście skorzystałem z proponowanej opcji chainload (i całe szczęście…). Po reboocie wchodzę do grub2, tam wybieram nowy kernel (dystrybucyjny) i… reboot. Bez żadnego komunikatu. Niefajnie. Niestety to samo powtórzyło się przy wybraniu z grub2 kernela własnej roboty, którego używałem na Lenny.

Za to – ku mojemu zdziwieniu – ze starego gruba nowy kernel zadziałał. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wersji z Lenny’ego, obsługiwał poprawnie wpis dla memmap – przy szybkim teście podlinkowanym wyżej nie było błędów.

Chwila zabawy i jasne było, że coś się skopało. Zamiast memmap=2M$311M było widoczne… memmap=2M11M. WTF? A po usunięciu opcji memmap wszystko ładowało się poprawnie (tyle, że korzystając ze skopanego obszaru RAM). Chwila googlania i wydało się, że do /etc/default/grub trafiła linia

GRUB_CMDLINE_LINUX="memmap=2M$311M"

która po przetworzeniu przez *sh będzie faktycznie wyglądała tak, jak wyglądała, bo $3 zostanie uznane za zmienną… Grub2 dodatkowo wymaga w swoim menu postaci memmap=2M\$311M czyli ostatecznie poprawna wersja w pliku /etc/default/grub to:

GRUB_CMDLINE_LINUX="memmap=2M\\\$311M"

Jutro zgłaszam buga.

Pomysł MI na minimalną prędkość Internetu.

Pomysł

Niedawno Ministerstwo Infrastruktury wpadło na pomysł kolejnej regulacji. W skrócie, tym razem sprowadza się to do: jeśli komuś Internet działa, ale z prędkością niższą niż 90% maksymalnej określonej w ofercie, przez 12h lub dłużej w skali miesiąca, to ten ktoś nie płaci rachunku za Internet za dany miesiąc. Interesujące, prawda? Pomysł jest tak skandalicznie zły, że nie mogę go zmilczeć. No to po kolei (bardziej ze strony ISP, bo jest mi jednak bliższa, choć i klientem jestem):

Problem istnieje

Nie ma co ukrywać, że biznes w dostarczaniu Internetu klientom indywidualnym opiera się na kupnie większej ilości pasma i skorzystania z tego, że nie wszyscy korzystają jednocześnie (czyli tzw. overbooking lub overselling). Jednak żaden normalny ISP nie oferuje z premedytacją prędkości takich, których w normalnych warunkach nie jest w stanie zapewnić. Chyba, że na danym obszarze nie ma konkurencji… Co innego operatorzy komórkowi (kto osiąga reklamowane 7,2Mbps)? U nich nawet rozmowy telefoniczne są overbookowane. Wystarczy spróbować zadzwonić w Sylwestra, by się o tym przekonać…

Jasne, trzeba klientów chronić przed nieuczciwymi praktykami typu: na łączu 10 Mbps jest 30 klientów po 10 Mbps. Czy też nawet 3 klientów z abonamentem 10 Mbps. Ale 30 z abonamentem 1 Mbps? Co miałoby źle działać (i jak często)? Ale czy na pewno w ten sposób? Zgadzam się, że klient powinien być zwolniony z „lojalki”, powinien posiadać możliwość rozwiązania umowy lub otrzymać rekompensatę, jeśli problem z prędkością występuje, ale nie na takich zasadach, jak proponowane.

Źródła niskiej prędkości

Dostęp do Internetu składa się z następujących składników:

  • Infrastruktura po stronie klienta. Komputer, router, modem, połączenia między sprzętami (potencjalnie źle skonfigurowane wifi, poniszczone kable).
  • Infrastruktura po stronie dostawcy: kable, światłowody, radia, switche, routery, modemy (potencjalnie poniszczone kable, zakłócone radia, błędy konfiguracji).
  • Infrastruktura po stronie pośredników – zasadniczo podobna jak u dostawcy – w końcu dostawca jest dla nich klientem. Osobno, bo ISP nie ma wpływu na jej funkcjonowanie (poza wyborem operator X lub Y).
  • Infrastruktura po stronie dostawcy treści – routery, switche, serwery, aplikacje. Dodatkowo możliwość nakładania limitów różnej maści (choćby ograniczanie prędkości per połączenie czy per IP; wiele różnych błędów możliwych).

Problem jest z jednoznacznym pomiarem (samym pomiarem! bo co to tak naprawdę jest prędkość Internetu?), problem jest też z jednoznacznym określeniem źródła problemu (często jest to właśnie sprzęt w domu klienta). Wszystkie elementy każdej powyższej infrastruktury (klient, ISP, operatorzy pośredni, dostawca contentu) mają realny i znaczący wpływ na ostateczny wynik. Dlaczego każe się ISP dostarczającemu usługę klientowi indywidualnemu odpowiadać za infrastrukturę w domu klienta, u dostawców pośredniczących i u dostawcy treści? I czemu karze się go za błędy nie leżące po jego stronie? Bo do tego się ten projekt sprowadza.

Wartości

Sama wartość 90% prędkości jest wartością wysoką. Skrajnie wysoką. Rozumiałbym 1% czy też nawet w porywach 10%, ale nie 90%… Podobnie 12h – jest to wyśrubowane wymaganie. 1,6% czasu. Nawet przy łączach operatorskich i całkowitej awarii (zupełny brak działania łącza, chociaż często znacznie niewystarczająca prędkość jest traktowana jako awaria) przez taki okres czasu, niekoniecznie jest upust 100%. Przy wprowadzeniu zapisów proponowanym kształcie może okazać się, że państwo będzie narzucało operatorom świadczenie usługi z parametrami wyższymi, niż sami mają szansę ją zakupić. Jasne, ISP może (i większość to robi) korzystać z więcej niż jednego operatora, by niwelować skutki awarii. Tylko, że to kosztuje. I w sumie Kowalski- jeśli mu bardzo zależy – może sobie kupić redundantne łącze, którego będzie używał w czasie awarii (no dobrze, kto ma 2 niezależne łącza w domu? ja nie, jeśli nie licząc drogiego i wolnego dostępu przez komórkę…).

Pamiętać też trzeba o tym, ilu ludzi potrzebnych jest do obsługi łącz operatorskich, żeby zmieścić się w SLA i przywrócić usługę w pojedyncze godziny. Mówimy o pracy 24/7, dyżurach itd. stosunkowo dużej ilości ludzi w przeliczeniu na ilość łącz/urządzeń. Ilu „techników” byłoby potrzebnych, żeby dotrzeć do Kowalskiego do domu w przypadku (realnego) problemu w ciągu pojedynczych godzin? Jak wpłynęłoby to na cenę usługi? Ktoś w ministerstwie ma pojęcie, ile kosztuje megabit na warunkach operatorskich?

Niezależnie od proponowanej wartości (czy będzie to 1, czy 10, czy 90%) pozostają kwestie problemu technicznego wykonania rzetelnego pomiaru (zwł. określenia do czego mierzyć) oraz kwestie prawne, do których dojdę.

Technologia

Wygląda, że Ministerstwo Infrastruktury wykazało się też sporą nieznajomością technologii, którą się nadzoruje. Proponuję przedstawicielom wybrać się na prezentację dowolnego profesjonalnego (operatorskiego) sprzętu radiowego posłuchać, jak to działa i co dzieje się z pasmem (i w jakim zakresie) przy pogorszeniu się warunków transmisji. Proponuję też poczytać trochę o mechanizmach QoS, przyjąć do wiadomości istnienie ruchu klasy „best effort” itd. Oraz zapoznać się u operatorów, jakie procentowe wartości pasma ustawiane są jako gwarantowane (i czemu nie jest to 90%), dla jakich klas itd.

W tej chwili proponuje się stawianie całego funkcjonowania sieci (i paru pokrewnych nauk związanych z prognozowaniem i modelowaniem) na głowie. Danie klientowi indywidualnemu gwarancji pasma, na dodatek rzędu 90% kłóci się ze wszelkimi szkołami, skazuje na niebyt technologię radiową i powoduje, że mechanizmy QoS przestają mieć sens, bo i tak trzeba (a na pewno jest taniej) projektować sieć na 100% możliwego ruchu (powiedzcie to telefonistom, pękną ze śmiechu). Operator zamiast z punktu A do punktu B mieć dwa niezależne łącza wysycone po 70% (i w przypadku całkowitej awarii jednego z nich świadczenia usługi z zaniżoną prędkością), będzie miał jedno. Przecież i tak nikt nie zapłaci za czas awarii, więc po co płacić za drugie łącze? Szybsze w jednym przebiegu będzie tańsze.

Kwestie prawne

Moim zdaniem, Ministerstwo Infrastruktury ma chrapkę na totalną kontrolę rynku i chce jej funkcjonowania poza istniejącymi przepisami prawa, bez oglądania się nawet na możliwości techniczne. Pod hasłem ochrony odbiorców z jednej strony chce kontroli nad ISP, ale pod innymi hasłami chce kontroli nad użytkownikami (retencja danych, cenzurowanie stron). Oczywiście nie za swoje pieniądze. A przecież w opisywanym problemie z prędkością wystarczyłoby skorzystać z istniejących ogólnych przepisów i możliwości prawnych typu niezgodność towaru z umową, klauzule niedozwolone itp. Skąd zatem nieobecne w aktualnym prawie „nie podoba mi się, to nie płacę”, wyłączenie sądów i skazywanie ISP na (nie)łaskę użytkowników? Nie lepiej skupić się na egzekwowaniu istniejących zapisów prawnych i kontroli stanu faktycznego? Pewnie nie, bo wymagałoby to pracy urzędników…

PS. UKE chce w maju debaty na ten temat. Patrz Message-ID: fed39d94-4325-403b-a6c7-81aa770f4b6f@u3g2000vbe.googlegroups.com W URL jest (i będzie), że pomysł jest UKE, nie MI, co nie jest prawdą – nie we wszystkich miejscach poprawiłem od razu i… zostało.

Jak nie robić bojkotu.

Wszystko odnosi się do dwóch wpisów na blogach, tego oryginalnego, wzywającego do bojkotu i tego, który powstał za jego sprawą. Pierwotnie chciałem napisać, jak robić skuteczny bojkot, ale brak jednoznacznych danych nt. skuteczności[1], a doświadczenie mam żadne, więc spróbuję odwrotnie. Poradnik jak nie robić bojkotu, w punktach:

  1. Wezwanie do bojkotu skieruj do ludzi, którzy nigdy nie używali danego produktu. Ich udział producenci zauważą natychmiast.
  2. Upewnij się, że masz nikłe poparcie. Spadek sprzedaży rzędu 1% z pewnością spędzi producentom sen z powiek.
  3. Nie informuj producentów o bojkocie. Najlepiej nikogo nie informuj. Prawdziwi popierający sami znajdą informacje.
  4. Nie przejmuj się zasobami. Jeśli wydasz 1 zł, aby producent stracił 10 zł, to świetny interes! Przecież macie porównywalne zasoby.
  5. Nie celuj w bojkotowanego bezpośrednio. Celuj w przedsiębiorstwa minimalnie z nim powiązane. Tak będzie skuteczniej.
  6. Nie zwracaj uwagi na całość oferty. Bojkot jednego produktu jest równie skuteczny, jak wszystkich.
  7. Akcja żywiołowa, niezaplanowana i niezorganizowana to jest to, czego potrzebujesz. Przecież każdy wie, co ma robić.
  8. W żadnym wypadku nie sprawdzaj w obiektywnych źródłach efektów swoich działań. Wiadomo, że obiektywne źródła kłamią i psują tylko dobre samopoczucie, a sam najlepiej wiesz, jaki jest efekt.
  9. Celuj tylko w wyniki finansowe, zignoruj wizerunek bojkotowanej firmy.
  10. Nie dbaj o swój wizerunek, ignoruj prawo – cel uświęca środki.

[1] Konkretnie, chciałem znaleźć potwierdzenie skuteczności bojkotu Gazety Wyborczej przez kibiców Lecha Poznań (jeden z głośniejszych w ostatnim czasie). Jedyne dane na ten temat, które znalazłem, linkują do niezalezna.pl, na dodatek widać to tylko w cache Googla, bo linki są martwe, a próba wyszukania danych do oryginalnych wyników badań czytelnictwa również spełzła na niczym (chyba ich Google nie lubi). Z innych źródeł było jeszcze tylko forum kibiców, więc również stronnicze. Ciężko więc stwierdzić, czy faktycznie było skuteczne, czy zwykłe dodawanie sobie animuszu.

Z badania bojkotu BP (po wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej) też nici – BP niechętnie przyznaje się do strat, a „ekolodzy” będą wyolbrzymiać skutki tego bojkotu. W każdym razie, mimo strat, BP istnieje i wcale nie ma się źle, patrząc na ruch na stacjach… Poza tym, skutki tego bojkotu to za parę lat można oceniać.

W każdym razie, w obu przypadkach znalezienie obiektywnych danych o skutkach nie jest trywialne i nie udało mi się. Jeśli ktoś znajdzie i rzuci linka – oczywiście będę wdzięczny.

UPDATE: Był bojkot LPP. Skutek? Brak zauważalnych zmian:

Okazuje się, że skala ewentualnego bojkotu była niezauważalna, bo przychody LPP przekroczyły 320 mln zł i były wyższe od przychodów osiągniętych w styczniu 2013 roku o około 29 proc.