Bez Disqusji!

Od dłuższego czasu popularność na różnych blogach zdobywa Disqus[1], czyli niezależny od platformy blogowej system komentowania. Nie dziwi mnie to specjalnie, bo Disqus jest dość wygodny. Zalogować się do systemu można przez „wielką trójkę”, czyli Twittera, Facebooka i Google. Oczywiście można też mieć osobne konto tylko na Disqus. Można w końcu komentować jako gość. Dodatkowo komentarze ułożone są w estetyczny i sensowny sposób, z wątkowaniem. Na deser jest jeszcze głosowanie, udostępnianie komentarzy w mediach społecznościowych, możliwość otrzymywania powiadomień o odpowiedziach mailem czy ustawienia moderacji. Cud, miód i orzeszki po prostu. Szczególnie, jeśli porówna się to z wynalazkami wymyślonymi odnośnie komentarzy przez niektóre serwisy blogowe. Rozwiązanie fajne do tego stopnia, że np. Tumblr w ogóle nie ma komentarzy na blogach i Disqus jest jedyną opcją na komentarze tamże. Przyznam, że i ja się skusiłem na moim tumblrowym blogu na to rozwiązanie.

Do niedawna[2] nie zwracałem na to szczególnej uwagi, ale postanowiłem dodać komentarz na blogu Łukasza Bromirskiego. Komentarz zawierał sporo URLi do polskich około technicznych blogów pracowicie wygrzebanych z mojego czytnika RSS (nie wiem co Łukasz planuje, ale możecie podrzucić blogi, których nie ma na liście, czy Łukaszowi, czy tutaj w komentarzu). Ponieważ od jakiegoś czasu nie ograniczam się do podpisu, tylko loguję, na koniec edycji postanowiłem się zalogować. Nawet się udało, tyle, że cała treść komentarza zniknęła. Uśmiechnąłem się tylko, bo przecież od dawna na takie okazj mam Lazarusa (polecam!). I zonk! Lazarus nie radzi sobie z Disqus. Pewnie dlatego, że Disqus to nie typowy formularz na stronie, a javascript. W każdym razie musiałem przepisywać.

Potem było tylko weselej. Wysyłam komentarz i nie ma. Nie wiadomo, czy błąd po stronie Disqusa i komentarz należy uznać za MIA, nie przeszedł przez wbudowany antyspam (w końcu bardzo dużo linków w treści, szczególnie patrząc na stosunek linki/treść) czy po prostu nie przeszedł przez moderację. W każdym razie napisałem i nie ma. I tak jakoś trzy razy (przyznaję, cierpliwy jestem).

Zacząłem się zastanawiać nad tematem i doszedłem do wniosku, że korzystanie z Disqus powoduje implikacje dotyczące wolności i prywatności. Ameryki w tym momencie nie odkrywam, bo część jest opisana w artykule na Wikipedii w części dotyczącej kontrowersji Disqus. Zatem do ograniczeń wolności i prywatności przez Disqus[3]:

  • Obecność na wielu stronach powoduje możliwość śledzenia użytkowników, nie tylko komentujących, ale po prostu odwiedzających strony. Dodatkowo w przypadku komentujących możliwe jest łatwe śledzenie ich zainteresowań i poglądów. Jeśli chodzi o odwiedzających, można to minimalizować przy pomocy wtyczek do przeglądarek typu NoScript, Adblock czy Ghostery. Śledzącym może być Disqus, ale może też chodzić o śledzenie wszystkich komentarzy jednego użytkownika przez innego.
  • Możliwość cenzurowania komentarzy, zarówno w momencie ich zamieszczania, jak i wstecznie. Czy to po słowach kluczowych, autorze, IP z którego jest zamieszczany komentarz… W sumie, w skrajnym wypadku, możliwa byłaby nawet zmiana treści i mamy gotową sytuację z Rok 1984 – szybko można zmienić treść czyjegoś komentarza, by odzwierciedlał obecnie poprawną linię. Można oczywiście podpisywać komentarze przy pomocy PGP. Przynajmniej dopóki Disqus nie odrzuci ich z automatu. 😉
  • Brak możliwości backupu bloga z komentarzami. Proste rozwiązania do backupu bloga nie zadziałają, a przynajmniej nie w 100%. Nie udało mi się pobrać przy pomocy wget tak, by mój komentarz z linkami był widoczny.
  • Zamknięcie Disqus (albo nawet prosta zmiana typu modny ostatnio paywall) spowoduje, że komentarze na wielu stronach, które IMO w przypadku blogów są istotną częścią strony, bezpowrotnie znikną. Obejściem jest regularne robienie backupu komentarzy przez administratora strony. W XML, Disqus way.

I co w związku z tym? W sumie nic, nie przestałem korzystać z Disqus jako autor bloga (skoro już się pojawił kiedyś), nie zlikwidowałem konta na Disqus. Nawet nie zapowiem, że nic nie skomentuję przy jego pomocy. Ale szanse na użycie przeze mnie tego systemu komentarzy drastycznie spadły. Na pewno (na 99,9%) nie wykorzystam go w kolejnym projekcie. Jak widzę, że wpis jest na blogu z podpiętym Disqus, to generalnie nie komentuję. A ponieważ komentowanie (a przynajmniej jego możliwość) jest dla mnie istotną częścią blogowania, to będzie to uwzględnione przy następnej czystce feedów RSS.

[1] Taki eufemizm, bardziej można by go nazwać monopolistą – Wikipedia podaje badanie wskazujące na 75% udziału na stronach wykorzystujących zewnętrzne (3rd party) systemy komentowania. Aż dziwne, że znaleźli niszę, w końcu Facebook takes it all. Przy czym do tej pory kojarzyłem go raczej na zachodnich blogach, ostatnio patrząc w RSS zwróciłem uwagę i na polskich też się rozpanoszył.

[2] No dobra, nie tak niedawna, bo chodziło o ten wpis (BTW chyba nic nie wynikło, a szkoda) – jak widać prawie pół roku połowiczny szkic tej notki przeleżał…

[3] Będzie czarnowidztwo i paranoizowanie, przynajmniej chwilami. Zostaliście ostrzeżeni.

Okresowe statystyki bloga

Nawiązując do tradycji, kolejna odsłona statystyk. Poprzednie statystyki są sprzed ponad roku, więc czas najwyższy popatrzeć i odnotować, co się zmieniło.

Przede wszystkim zmiana lidera w gronie systemów operacyjnych. Jest nim Windows 7 z 33,14% (poprzednio drugie miejsce). Na drugim miejscu ówczesny lider, czyli Windows XP z 30%. Vista notuje spadek do 7,3%. Łącznie systemy Windows spadek do 71%. Linux się umacnia do 23,6%, Mac OS X również delikatny wzrost, do 2,3%.

Jeśli chodzi o przeglądarki to praktycznie bez zmian. Firefox kosmetyczny wzrost do 51%, Chrome również delikatnie do góry 25%. Opera powoli traci użytkowników – korzystało z niej 9,6% odwiedzających. MSIE 8.0 jest najpopularniejszą wersją przeglądarki MS z 4,5%, łącznie IE łącznie to 8,7%, czyli spadek.

Nadal spada udział rozdzielczości 1280×800 i 1280×1024, ale nadal są one z 26% najpopularniejsze. 1366×768 to już 15,5%. Szybko zanika 1024×768 – stanowi już tylko 6,2% czyli spadek aż o 6 punktów procentowych. Biorąc pod uwagę, że wszystkie statystyki liczone są od początku zliczania, to praktycznie nikt nie korzysta już z tej rozdzielczości. Widać, że gwałtownie rośnie popularność 1920×1080 i 1680×1050 – mają po 4,2% każda.

Jeśli chodzi o pagerank to bez zmian, nadal 4 tutaj. Nadal 3 na starym blogu. Na blogu muzycznym, mocno zaniedbanym aktualnie N/A.

Reklamy Google – jest nieco gorzej niż było, ale bez wielkich zmian. Pojawiła się możliwość kupienia reklamy bezpośrednio na blogu i w sumie dała większy przychód, niż AdSense. Tyle, że reklamy Google są bezobsługowe. Tak czy inaczej, chyba mam wrażenie, że wyszedłbym lepiej na zbieraniu kaucjowanych butelek, które opróżniam. A opróżniam na tyle rzadko, że nie chce mi się ich nosić na wymianę. BTW taki paradoks – piwo w butelce z kaucją jest nadal tańsze, niż w puszce. I wg niektórych (się zaliczam) smaczniejsze.

Największa zmiana na blogu? Uruchomienie statystyk Piwik Żeby nie mieszać, powyższe nadal wg stat4u, zresztą nadal trochę mało danych…

Nowy Piwik, czyli po co komu statystyki na blogu?

Dziś Piwik powiadomił mnie, że jest dostępna wersja 2.0.1. Lekko się zdziwiłem, bo pojawienie się 2.0.0 jakoś mi umknęło. Uznałem, że to dobry moment na podsumowanie statystyk, tym bardziej, że z Piwika korzystam od kwartału.

Pierwsze wrażenie – jest znacznie szybciej, ale kolorystyka mniej mi się podoba. Upgrade bardzo bezproblemowy, z dokładnością do tego, że upgrade bazy zrobiłem z CLI, bo przywitała mnie biała strona. Ale wszystko jest ładnie opisane w FAQ. Zdecydowanie polecam upgrade, jeśli ktoś z Piwika korzysta.

No właśnie… Czy ktoś potrzebuje Piwika? Od bardzo dawna korzystam ze statystyk stat4u.pl i przyznam, że owszem, Piwik jest ładniejszy, daje trochę więcej informacji, ale… nie odczułem jakiejś wielkiej poprawy. Jedyne co warto odnotować, to informacja, które strony na blogu są odwiedzane częściej. Szału nie ma.

Czy ktoś potrzebuje statystyk Piwik na stronie? Po odzewie na moją propozycję darmowych statystyk sądzę, że nie. Odzew wynosił okrągłe zero, co przyznam, lekko mnie zdziwiło. Ja się lubię bawić, szczególnie, że wysiłek zerowy, a dane jakby mało krytyczne. Tj. jakby mi zależało, to często gęsto jestem w stanie dość dokładnie oszacować ilość wejść na czyjegoś bloga czy najpopularniejsze wpisy. Ale jakoś mi nie zależy.

W ogóle uważam, że Google dość drastycznie zmienia obraz statystyk i ogólnie rynku reklamy w sieci. I bardziej wiąże do siebie ludzi. I stawiam, że robią to z premedytacją i będzie się to pogłębiać. Po pierwsze, wymuszenie HTTPS i idące za tym ukrycie fraz z wyszukiwarki utrudnia autorom stron analizę, czego szukają ludzie (no chyba, że ktoś korzysta z Google webmaster tools, wtedy jak najbardziej ma dostęp do danych). Po drugie, ostatni ruch czyli cache’owanie obrazków w gmailu też wpływa na rynek spa^H^H^Hmarketingu email. I nie mam złudzeń, że nie chodzi im o prywatność użytkowników, tylko przymierzają się do kolejnego kawałka tortu.