Adres IP jako dane osobowe.

W ostatnich dniach GIODO zaszalał nieco i przyczepił sie do blox.pl w sprawie publikowanych adresów IP, że niby są to dane osobowe. Szerzej pisał o tym Dziennik Internautów. Zdania na ten temat są oczywiście podzielone. Przeczytać można wypowiedź prawnika, który twierdzi, że IP to nie dane osobowe. Tymczasem prawda leży – jak to często bywa – pośrodku.

Z jednej strony oczywistym jest, że adres IP to żadna dana osobowa (i – moim zdaniem – GIODO się wygłupił, jeśli z pełną powagą postawił taki zarzut). Tak samo daną osobową nie jest pozycja geograficzna (niebawem również wysyłana przeglądarką), kod pocztowy, samo imię, numer telefonu. Niemniej, w określonych okolicznościach, każda z tych danych może jednoznacznie określać osobę. Wystarczy mieszkać w odpowiednio odludnym miejscu czy mieć wystarczająco mało popularne imię, by można było na ich podstawie jednoznacznie określić osobę.

Jednak co innego wymagania prawne, a co innego dobre praktyki. W jakim celu pokazywać cały adres IP niezalogowanego komentującego wszystkim (także niezalogowanym)? Po co ułatwiać określenie tożsamości osoby, jeśli ta wyraźnie tego nie chce? Tym bardziej, że nie są w tym przypadku równo traktowani wszyscy. Użytkownicy Neostrady są – z racji wymuszanej co 24h zmiany IP – znacznie bardziej anonimowi, niż użytkownicy kablówek o względnie stałych (tygodnie, miesiące) IP.

Rozumiem, że administrator serwisu czy ew. właściciel bloga mogą mieć dostęp do tych danych (a nawet powinni – choćby do celów moderacyjnych, poza tym właściciel łatwo może wstawić odpowiednie narzędzia pokazujące adres IP, albo i znacznie więcej na stronę), ale jakie znaczenie dla pozostałych ludzi ma to, czy ktoś podpisujący się Anonim łączy się z adresu 100.101.102.103, czy z 100.101.102.*. a nawet z 100.101.*.*? Żadne, dopóki nie chce się go namierzyć. A namierza się zwykle w dwóch przypadkach: aby zrobić kuku nielegalnie (wszelkie kwestie plotkarsko-mobbingowo-przestępcze), lub zrobić kuku legalnie (np. komentujący złamał swoim komentarzem prawo). Przy czym w tym drugim przypadku powinna robić to policja/prokuratura i im adres IP na widoku nie jest potrzebny.

Dlatego uważam, że świetnie sprawa adresów IP jest potraktowana w serwisie Hattrick. Dla reszty użytkowników widoczne są jedynie pierwsze dwa oktety adresu IP (czyli widać 100.101.*.*) adresu IP. Resztę widzą (zapewne) administratorzy i moderatorzy.

Świadomość mechanizmów działania internetu i pozostawianych śladów o sobie jest w społeczeństwie nikła (mam wrażenie, że na szczęście dla wielu moderatorów). Lekkomyślne podejście do anonimowości (tej małej, pozornej, na potrzeby ukrycia się przed sąsiadem/współpracownikiem, bo dla policji/prokuratury anonimowi nie są) użytkowników owocować będzie raczej wzrostem popularności narzędzi typu tor, które ułatwiają ukrycie tożsamości na znacznie większą skalę.

Administratorzy blox.pl powinni pamiętać o przytoczonym numerze telefonu (który też daną osobową tak po prostu nie jest, choć może pozwalać na jednoznaczne zidentyfikowanie danej osoby). Praktycznie każdy operator pozwala na jego niepokazywanie innym użytkownikom, przy zachowaniu pełnej informacji o numerze dla siebie. Wydaje mi się, że byłoby dobrze, gdyby adresy IP były traktowane podobnie. Poza warstwą techniczną nie muszą być publicznie widoczne.

Pomysł na grę.

Tak sobie dziś surfowałem po necie z pociągu i widzę, że pomysł na podobną grę mają prawie wszyscy.

Ja myślałem o czymś podobnym, tylko w średniowieczu. Wielu graczy gra przez przeglądarkę. Każdy w swoim państwie. Normalnie określają, czy chcą wydobywać surowce (pracować), trenować jakąś umiejętność. Raz na jakiś czas król (mający wgląd w statystyki i zasoby regionów) robi pobór na na bitwę o wskazane tereny i każdy zarządca skrawku królestwa musi wystawić iluś ludzi, sprzęt itp. Zarządcy rekrutują u siebie (z wglądem w statystyki) i tu kończy się część przeglądarkowa.

Nieszczęśnicy (którzy się nie wykupili) określonego dnia idą na wojnę (różne rodzaje wojsk), a tam szczęściu można nieco pomóc (lepszym sprzętem, sprzęt podczas walk się zużywa, ale ci, którzy przetrwają mogą znaleźć jakieś fanty), ale tylko nieco… Sama bitwa już FPP lub coś b. podobnego. Zarządcy pełnią rolę generałów i mogą wydawać rozkazy (np. trębaczem) oddziałom. Król może komunikować się z generałami i ma podgląd na część strategiczną. Generałowie widok taktyczny. Szeregowi gracze – FPP.

W sumie wymagania nie byłyby aż tak straszne – pewnie można by podzielić pole bitwy na heksy i symulować tylko dany hex dla graczy FPP (oczywiście gracz może przejść do innego heksu). Po stracie określonej liczby ludzi oddział przestaje istnieć (ci, z oddziału, którzy przetrwali zachowują życie, ale tracą ekwipunek). Po utracie określonej liczby oddziałów/zajęciu określonych heksów dana armia przegrywa.

Zwycięzcy znajdują część porzuconych fantów, ci, co przetrwają dostają punkty doświadczenia (pozwalające kupić umiejętności i np. pozwalające na wyświetlenie dodatkowych informacji typu sytuacja na sąsiednich heksach podczas kolejnej bitwy) i mogą być mianowani zarządcami przez króla (na zdobytych ziemiach lub w miejsce tych, którzy polegli/zostali zdegradowani).

Osadzenie w średniowieczu eliminuje problem ogromnego serwera – w sumie w jednym heksie przebywa kilkunastu ludzi, resztę zasłania kurz. Jedyny problem z początkową fazą gry, gdzie w grę wchodzą łucznicy/kusznicy, ale pewnie do przeskoczenia. Problemem mogłaby być bariera wejścia i spora losowość (przy odrobinie pecha można dostać śmiertelną strzałę bez oddania jednego ciosu), ale tak to już jest… 😉

Tak patrzę, to całkiem sporo ludzi miałoby ochotę w coś podobnego pograć.