Lampiony – dzień później.

Wczoraj w Poznaniu były puszczane lampiony. Wygląda to przepięknie, przynajmniej w trakcie puszczania, jak widać w powyższym linku. Niestety, what goes up, must come down. I już następnego dnia możemy podziwiać takie „piękne” obrazki w miejscu puszczania lampionów:

Śmieci - most Rocha.

Źródło: fot. własna.

Śmieci most Rocha.

Źródło: fot. własna.

Wygląda, że lampiony spadały w okolicach Malty, bo leżała ich tam cała masa, niektóre nawet w uczęszczanych miejscach, na środku stosunkowo ruchliwych ulic.

Lampion na ulicy.

Źródło: fot. własna.

Te wyżej to godziny poranne, okolice dziewiątej. Później było lepiej, ale nadal widoczne były pozostałości:

Lampiony - śmieci.

Źródło: fot. własna.

Ostatnie zdjęcie to znowu okolice Malty, tym razem lekko na uboczu, okolice godziny osiemnastej, za płotem widoczna posesja prywatna. Dawno takiego syfu nie widziałem na mieście (OK, przyznaję, że w trakcie rozgrywanych podczas Euro 2012 spotkań nie było mnie w mieście).

Ciekawostka – wygląda, że rozrzut spadania lampionów był dość niewielki. Tym łatwiej było wysłać ekipę sprzątającą…

Urlop.

Tradycyjnie urlop spędzony offline, przynajmniej jeśli chodzi o komputer. No, nie licząc jednego włączenia – zabranego awaryjnie, jakby coś w pracy wybuchło – laptopa, żeby zapłacić rachunki (tak to jest, jak się zapomni przed urlopem przelewy ustawić). I nie licząc klikania z komórki – bardziej tylko odczyt, ale nie do końca.

Pogoda generalnie dopisała. Tak naprawdę zimno było tylko pierwszego dnia i głównie za sprawą zimnego wiatru, potem już całkiem znośnie. Deszcz oczywiście też był, ale całkiem miło jest popatrzeć sobie na porządną ulewę. Szczególnie, jeśli jest ona wieczorem, siedzi się z suchego domku, a w dzień znowu świeci słońce.

Dopisały zwierzęta. Na środku ścieżki w lesie spotkaliśmy małego węża – prawdopodobnie żmiję. Długość ok. 10-15 cm, wyraźnie zarysowana głowa, brązowy. Na grzbiecie chyba cieniutka kreska (ale nie zygzak), z dwoma czy trzema odejściami na bok. Mam zdjęcie i film, ale pewnie nic nie będzie widać, bo z telefonu.

Poza tym były tradycyjnie biedronki, stonki, trzmiele, z daleka szerszenie (tych to mogłoby nie być, a chyba jakaś plaga w tym roku, bo w Szczecinie koło domu też widziałem), ślimaki. Z nowych zwierząt: winniczki, stonogi(?), chrabąszcze majowe (sztuk dwa, z czego jeden uratowany z dzioba wróbla) i najzupełniej żywy małż (chyba rogowiec bałtycki).

Skoro o ptakach mowa, to w Dziwnowie mewa planowała zamach przy użyciu łba ryby. Szczęśliwie spudłowała o kilka metrów, ale huk łba spadającego na piasek był przyzwoity.

Jeszcze wcześniej, po drodze nad morze, wypad na imprezę do domku w lesie. Tak sobie myślę, że nie byłoby złą opcją mieszkać na stałe gdzieś za miastem. Tylko dojazd do miasta do pracy, szkoły itp. to masakra, z wielu względów. Ech…