Gra Ingress – wrażenia

W Ingress grałem od początku października 2014 do początku stycznia 2015, czyli bity kwartał. Intensywność różna, choć najwyżej umiarkowana. Żadnych wielkich zrywów, maratonów itp. Ostatecznie osiągnąłem poziom 7 (i pół) z 16 aktualnie dostępnych w grze. Kiedyś było 8 poziomów. Wydaje mi się, że tyle wystarczy, by wyrobić sobie zdanie o produkcie.

Logo Ingress

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Ingress_Logo_vector.svg

Czym jest Ingress?

Ingress – gra z gatunku MMO w systemie rzeczywistości rozszerzonej – tako rzecze Wikipedia w artykule nt. Ingress. I zasadniczo ma rację, bo nic dodać, nic ująć, ale własnymi słowami: gracze dzielą się na dwie drużyny (frakcje; Resistance i Enlightened) i działają za pośrednictwem urządzeń wyposażonych w GPS i dostęp do internetu (czytaj: smartfon) w wirtualnym świecie nałożonym na rzeczywisty. Działania graczy sprowadzają się do interakcji przy użyciu wirtualnego sprzętu z wirtualnymi portalami, umieszczonymi na interesujących bądź przynajmniej charakterystycznych elementach rzeczywistych (tablica, pomnik, most, grafitti, rzeźba itp.).

Gra jest tak skonstruowana, że nie ma konkretnego celu ani zakończenia. Ogólnie chodzi o to, żeby nasza frakcja zdobywała (w danym okresie/etapie) więcej punktów, niż frakcja przeciwna. Gracz poruszając się w świecie (rzeczywistym) zdobywa punkty akcji, które może wykorzystać do rozbudowy portali, linków (połączenia portali) lub pól (obszary ograniczone linkami) swojej frakcji lub niszczenia portali (linków, pól) frakcji przeciwnej. Jak widać, by móc działać wystarczy połazić po mieście, a przy odpowiednim balansie gra może trwać w nieskończoność. Sprytne.

Dodatkowo dochodzi element gamifikacji – poziomy, odznaki, osiągnięcia, statystyki, w tym także dotyczących działań w świecie realnym (np. ilość przebytych km w danym okresie czasu). Trzeba przyznać, że całość gry jest dobrze przemyślana i wciąga.

Jak grać w Ingress?

Kilka szybkich i ważnych porad dla początkujących, których nie znałem, gdy zaczynałem grać:

  • odległość od portalu w momencie stawiania rezonatora ma znaczenie – im dalej, tym lepiej, bo trudniej zniszczyć taki portal,
  • długość tworzonych linków nie ma znaczenia dla punktacji,
  • wielkość tworzonych nie ma znaczenia dla punktacji.

Więcej porad znajdziesz na stronie Ingress Resistance Poznań.

Jak można to wykorzystać?

Poza najbardziej oczywistą rzeczą, czyli poligonem dla autorów aplikacji opartych na GPS (poprawa algorytmów, zarówno lokalizacji, jak i działania programu typu oszczędzanie baterii, poprawa map), czy badaniem poruszania się/zagęszczenia ludzi w danym rejonie, widzę dla Ingress parę innych zastosowań.

Przede wszystkim, skłonienie użytkownika do podawania dokładnej lokalizacji otwiera drogę do serwowania reklam. Dokładnych reklam, dotyczących sklepów/usług w zasięgu wzroku. Jeśli połączyć to z wiedzą, czego szukał użytkownik ostatnio w sieci (apteka, szewc, zegarmistrz, karta SD, fryzjer), to robi się interesująco. A teraz dodajmy do tego wiedzę, ile czasu i w jaki sposób poruszał się użytkownik oraz np. stan baterii i można zaproponować np. jedzenie albo picie w miejscu oferującym możliwość doładowania telefonu (OTOH dziwię się, że tak się fast foody itp. nie reklamują…). Przypuszczam, że tego typu reklamy miałyby szanse być bardzo skuteczne.

Kolejna możliwość, to dobrze znane z różnych gier promocje czy kupne bonusy i power-upy. Ale nie w formie płacenia prawdziwymi pieniędzmi za czysto wirtualne przedmioty, tylko skrzyżowania z reklamą. Co prawda chyba jeszcze nie jesteśmy systemowo przygotowani na coś takiego, ale wyobrażam to sobie w sposób podobny do powyższego – kupujesz pizzę w określonym lokalu, wklepujesz kod z paragonu (ew. korzystasz z wbudowanych płatności…) i dostajesz przedmioty w grze.

Czemu przestałem grać w Ingress?

Nie ukrywajmy, choć niby można grać „przy okazji”, to zabawa w Ingress zajmuje trochę czasu. Nawet, jeśli gra się wyłącznie przy okazji, w drodze, to jednak tu i tam się przystanie, tu zwolni, parę minut z życiorysu znika. Kolejna sprawa to czas pracy urządzenia na baterii. Gra po prostu wysysa energię z akumulatorów i oznaczała u mnie dodatkowe ładowanie w ciągu dnia. Transfer też znika dość szybko – mi na umiarkowane granie przy okazji schodziło ok. 1 GB danych miesięcznie.

Gwoździem do trumny było jednak coś, co pojawiło się przy którejś aktualizacji: wymuszona zgoda na otrzymywanie powiadomień (zamieszczona poniżej). Czyżby przymiarka do opisanego wyżej sposobu wykorzystania? Nie wiem. Stwierdziłem, że enough is enough, przemyślałem za i przeciw i po prostu odinstalowałem grę.

Ingress licencja

Źródło: screenshot z aplikacji Ingress.

PS Wpis przeleżał blisko pół roku w szkicach, nie wszystkie informacje muszą być więc aktualne. Zdaję sobie sprawę, że grałem dość nietypowo, bo zupełnie bez aspektu socjalnego. Podobno ludzie spotykają się IRL w celu grania. Trochę zazdroszczę ilości wolnego czasu, ale fakt, Ingress może być fajnym pretekstem do wycieczek, spacerów, pozwala zwrócić uwagę na pewne aspekty rzeczywistości, które normalnie umykają itp. Z drugiej strony, jest to trochę chodzenie z nosem wlepionym w wyświetlacz, zamiast rozglądać się wokół.

Jazda z Yanosik.pl

Problemu z mandatami jakoś nigdy nie miałem, choć jeżdżę „po staremu”, czyli bez CB i bez gadżetów. Może niezupełnie przepisowo, ale bez brawury. Jakoś się ostatnio zaostrzyły przepisy, to co wyprawiają służby (ustawmy się 20 m od tablicy oznaczającej koniec miejscowości, gdzie od 200 m szczere pole i krzaki…) irytuje, fotoradarów przybyło, a ograniczenia prędkości są… różne. W pracy kumple rozmawiali niedawno o aplikacji Yanosik, aplikacji na telefony, chwalili, więc stwierdziłem, że zainstaluję i dam szansę. Tym bardziej, że jest bezpłatny (a byłem pewien, że nie jest, najwyraźniej go z czymś myliłem).

Mały disclaimer na początek: do tej pory w zupełności wystarczała mi zwykła mapa, ostatnio Google Maps w telefonie (czyli też mapa), zupełnie od niedawna korzystałem z nawigacji w Google Maps, więc z tym będę Yanosika porównywał. Przejechane ponad 300 km, głównie za miastem.

Instalacja

Instalacja aplikacji Yanosik z Google Play, bez problemu. Żeby korzystać w sposób z gamifikacją (zbieranie poziomów), trzeba się zarejestrować. Interfejs jak dla mnie prosty, choć rzuca się w oczy to, że aplikacja ma ambicję być kombajnem: rejestrator video, nawigacja, antyradar. Dałoby się prościej, gdyby kombajnu nie było, ale i tak jest OK.

Z pierwszej funkcji, czyli zapisu video w ogóle nie korzystam, więc oceniać/opisywać nie będę. Nawet testowo nie mam jak włączyć, a nie przy każdym montowaniu telefonu ma ona sens. U mnie nagrywałaby półeczkę w aucie. 😉

Nawigacja wygląda nieźle na pierwszy rzut oka (lepiej niż ta w Google Maps), ale po włączeniu niestety szybko traci. Pierwsze co mnie zirytowało, to teksty. Albo nawet samo cięcie głosu. Skręć w p… lewo. Sorry, ale ja po tym w zupełnie wyraźnie słyszę literę p. Z bólem bo z bólem, ale idzie ostatecznie przywyknąć. Gorzej, że sama nawigacja życzyła sobie wyraźnie, bym skręcał w lewo w miejscu, gdzie nie tylko nie było sensu, ale i możliwości. Trochę dziwne są też komunikaty typu skręć na rondzie w lewo drugi zjazd. Może jestem ortodoksem, ale na rondzie skręcam wyłącznie w prawo. Wyznaczanie tras OK, jest funkcja pomijania płatnych dróg (nie testowałem, ale już ją lubię). W porównaniu z Google Maps nawigacja w Yanosiku wypada jednak IMO gorzej. Gdyby zależało mi tylko na nawigacji, używałbym Google Maps.

Antyradar

Antyradar, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. Przyznaję się, że o ile ze zwalnianiem w terenie zabudowanym nie mam problemu, i fotoradary, i znaki ostrzegające o nich zwykle widzę, o tyle czasem zdarza mi się taki znak przeoczyć, a zmniejszenie prędkości jest do bezpiecznej moim zdaniem, co nie zawsze musi się pokrywać ze zdaniem stawiających fotoradar. Bo jak zwalniam na krajówce ze ~120 km/h o około połowę, to już naprawdę nie ma IMO wielkiego znaczenia, czy będzie to 10 km w tę czy w tamtą stronę. Choć oczywiście zależy od warunków, obecności ludzi, pojazdów itp. W każdym razie często łapałem się na tym, że OK, zwolniłem, OK, radar, ale… ile tu było? Na tę przypadłość Yanosik jest wyśmienity. Ostrzega dwa razy – kilkaset metrów przed zagrożeniem (niekoniecznie radar, o tym zaraz) i przy zagrożeniu. W przypadku fotoradarów podaje też maksymalną dozwoloną w danym miejscu prędkość.

Na początku miałem lekki problem, bo dostawałem za dużo – jak na mój gust – informacji. Doczytałem FAQ i najprawdopodobniej chodziło o to, że aplikacja nie rozpoznaje kierunków, czyli dostajemy dane dla obu pasów. Dodatkowo, zagrożeniem jest nie tylko kontrola prędkości czy fotoradar, ale także np. zatrzymany pojazd czy roboty drogowe. Być może można te informacje wyłączyć. Można też przywyknąć, co nie jest trudne (i tak zrobiłem). Wcześniej po prostu nie zwracałem uwagi na tego typu rzeczy.

Potem – bajka. Większość informacji prawidłowa, podawana zawczasu. Raz zdarzyło mi się, że nie dostałem w ogóle informacji o fotoradarze (o którym wcześniej, jadąc w drugą stronę dostałem informację – czyżby jednak działanie kierunkowe?), raz dostałem informację na mój gust za późno, tj. wcześniej sam zobaczyłem fotoradar i zacząłem zwalniać. Bez tego byłoby odrobinę zbyt gwałtowne hamowanie.

Interfejs

Interfejs – zdecydowanie mam mieszane uczucia. Yanosik ma interfejs niby z sensem, prosty i ergonomiczny, ale żeby zgłosić coś w czasie jazdy – nie jest fajnie. Nie jestem pewien, czy wykorzystuje maksymalny kontrast (na pewno warto podkręcić jasność ekranu przy włączaniu Yanosika). Pewnie brak uchwytu na telefon też nie pomaga (pracuję nad tym… ;-)). Nie znalazłem opcji, by ETA było w jednostkach czasu, nie odległości. Na pewno dałoby się coś uprościć w interfejsie, choć sam pomysł potwierdzania/odwołania dla już zgłoszonych zagrożeń jest bardzo fajny.

Social

Social – leży i kwiczy. Niby jest gamifikacja na zasadzie poziomów, niby jest podawanie polecającego ale… po co? Poziomy wyglądają na stworzone jakby na siłę (patrząc po opisach), sprowadzają się wyłącznie do przejechanych kilometrów, a można było tak fajnie rozwinąć, typu zgłoś minimum 3 zagrożenia lub potwierdź minimum 10 zagrożeń czy przejedź minimum X km z nawigacją. Widzę w tym parę zalet, ale może obecnie(?) twórcom nie zależy. W każdym razie, social w aplikacji jest, ale go nie ma. Nie udało mi się nawet ustalić co miałaby zyskać osoba, którą wpiszę jako polecającego.

Podobnie z podziękowaniami. Wydaje mi się, że aplikacja Yanosik pokazuje moje „podziękowania” (bardziej: potwierdzenia), ale czy coś z tego wynika? Nie wiem. Brakuje mi info, ilu osobom przydała moja informacja, tj. ilu potwierdziło.

Inne

Inne – apetyt na baterię bardzo umiarkowany. Co prawda jeżdżę z telefonem podpiętym do ładowarki, na dodatek miałem ustawione wygaszanie ekranu (duży plus za możliwość wyboru trybu), ale w trybie antyradaru, bez nawigacji zdecydowanie się ładował. W przypadku Google Maps ładował się… ledwo. Ostatecznie zmieniłem na włączony ekran (wygodniej) i zobaczę jak będzie.

Bardzo umiarkowane zużycie transferu. Dla ponad 300 przejechanych km zużytych było – wg danych systemu Android – raptem ponad 6 MB transferu. Większość jazdy w trybie samego antyradaru, ponad 100 km z nawigacją. Wychodziłoby jakieś 2 MB/100 km, czyli nawet najmniejszy pakiet z netem powinien do Yanosika spokojnie wystarczyć. Nie mam dokładnych pomiarów, ale wydaje mi się, że Google Maps zużywa sporo więcej.

Ogólnie – polecam. Jeśli znacie coś podobnego (czy to nawigacja, czy antyradar), chętnie poznam.

UPDATE: Dodany akapit o podziękowaniach.
UPDATE: Popełniłem stronkę z zestawieniem ilości kilometrów koniecznych do przejechania na dane poziomy w Yanosiku.
UPDATE: Przestałem korzystać z Yanosika. Zirytował mnie, tu więcej o wadach Yanosika w nawigacji.

Rodzina Orange Pi

Jakiś czas temu zachwalałem Banana Pi. Twórcy w międzyczasie wypuścili Banana Pro, z m.in. dodaną kartą wifi. Nie pisałem, bo cena była mało atrakcyjna (obecnie wygląda lepiej ok. 50 USD), a zmiany tak naprawdę kosmetyczne.

Dziś dowiedziałem się o Orange Pi. Kolejny chiński produkt, który można określić mianem klona klonu Raspberry Pi. 😉

Poniżej zdjęcie jednej z wersji Orange Pi (wersja Mini):

Orange Pi Mini - front

Źródło: http://www.orangepi.org/orangepimini/minijieshao1.jpg

Tak naprawdę są to trzy produkty: Orange Pi zwykłe, mini i plus.

  • Zwykłe Orange Pi jest dłuższe od Banana Pi o 20 mm, za to dodatkowo ma kartę wifi oraz wyjście VGA. Cena: ok. 50 USD.
  • Orange Pi Plus ma ten sam rozmiar co zwykła wersja, nie ma wyjścia VGA, ale za to wyposażona jest w czterordzeniowy procesor A31S ARM. Brak portu SATA. Cena: ok. 70 USD.
  • Orange Pi Mini jest najbardziej zbliżone do Banana Pi – jedynie o 2 mm dłuższe i o 1 mm węższe. Od Banana Pi różni się głównie posiadaniem karty wifi. Cena: ok. 40 USD, czyli praktycznie tyle samo, co Banana Pi.

Wszystkie wersje posiadają port SATA, wszystkie mają 1 GB RAM. Producent twierdzi, że działa Android, Debian, Ubuntu itp. Ceny z AliExpress dla wersji z free shipping.

Wygląda ciekawie, choć dość niechlujnie (choćby widoczne literówki na opisach na zdjęciach). Sam pewnie nie kupię, a przynajmniej nie w najbliższym czasie, ale jakby komuś wpadło w ręce, to poproszę test i podzielenie się linkiem do testu.

UPDATE: Na portalu LinuxGizmos.com pojawiło się ciekawe zestawienie przyjaznych Linuksowi SoC na rok 2015. Polecam lekturę.

UPDATE 2: Wbrew temu, co napisałem, Orange Pi Plus nie posiada portu SATA.