Wyroby "mięsopodobne" jem bardzo rzadko. W zasadzie ograniczają się one do "schabowego" sojowego raz na kilka lat na jakiejś imprezie i do kostki sojowej raz na kilka(naście) miesiący w bigosie (yup, bigos lubię, a kostka tamże ładnie przechodzi smakiem okolic i nie drażni tekturą). Niedawno pierwszy raz w mej wegetariańskiej historii (oj, dobre kilka lat będzie, chociaż dokładnej daty nie pamiętam, zresztą pewnie trudno by ją wskazać) skusiłem się na parówki sojowe. Bo do parówek ogólnie mnie nie ciągnęło, ale kumpel (nie wege, chociaż dziewczynę ma wegetariankę ;->) namawiał, że są bardzo dobre (jako samoistna potrawa, nie zastępnik mięsa) zwł. w wariancie chilli.
Paczka 4 parówek ważąca 250g kosztuje... 9,5 zł. Niemało, bo jak łatwo policzyć wychodzi 38 zł/kg. Za parówki. No ale tu to nie jest produkt dokładnego przemiału pozostałości, tylko normalna potrawa, więc niech będzie. Po zakupie pojawił się pierwszy dylemat: co z tym zrobić? Na ciepło czy na zimno? Jeśli na zimno, to czy gotować wcześniej? Z musztardą/ketchupem czy bez? Niestety, kumpel okazał się niedostępny, więc nie dane nam było skosztować ich w "jego" sposób (się okazało, że niepodgrzewane, na zimno miały być i bez dodatków).
Koniec końców, moja miła postanowiła, że zjemy na ciepło, jak napisali na opakowaniu. Parówy zostały obrane i wsadzone we wrzątek. No dobrze. Są ciepłe parówki... I co dalej? Sytuację uratowały bułki oraz musztarda i ketchup. Yup, zrobiliśmy wege hot-dogi.
Smakowo bez orgazmu (może za bardzo zachwalane i za dużo się spodziewałem?), ale specjalnie oryginalnych nie przypominały (na szczęście). Hot-dogi całkiem fajne. Szybkie, smaczne, ciepłe danie. Jedyne co muszę zmienić następnym razem, to kupić takie bardziej podłużne bułki... W sumie z 4 parówek spokojnie wyjdzie 8 hot-dogów (tak, tak, wiem, co to za hot-dog z połówką parówki? ;>), więc nie jest to zła opcja na pożywienie awaryjne.
PS. Kolejny wpis z serii "leżało wieki w draftach". ;-/