Pełna treść jest dostępna na blogu. Czytaj więcej
Pełna treść jest dostępna na blogu. Czytaj więcej
Jerry Burton, pilot po wypadku, wprowadza się wraz ze swoją siostrą do małej wsi, żeby - polecenie lekarskie - odpocząć w czasie rekonwalescencji. Wynajmują przytulny domek z dość obcesową gospodynią, powoli poznają lokalnych mieszkańców, wizyty, rewity, kiedy wtem przychodzi anonim, w którym ktoś sugeruje, że jego siostra Joanna nie jest wcale jego siostrą, tylko żyją bez ślubu. Okazuje się, że cała lokalna społeczność podobne anonimy dostaje, a jeden z nich prawdopodobnie staje się powodem samobójstwa żony bankiera. Jerry zaprzyjaźnia się z osieroconą 20-latką, Megan i zabawia się w Pigmaliona, wykrzesując z zaniedbanej, uznawanej za stukniętą late teen piękną kobietę[1], a w międzyczasie prowadzi z siostrą śledztwo w kwestii autorstwa anonimów. Śledztwo się ciągnie, ktoś morduje służącą bankiera[2], więc żona pastora[3] zaprasza swoją znajomą, pannę Marple, która rozpykuje tajemnicę. Spektakularne zapobieżenie kolejnej zbrodni kończy akcję.
Się je: cynaderki i szynkę na śniadanie. Co takiego jest w cynaderkach?
[1] Zabiera dziewczynę spontanicznie do Londynu, żeby ją ubrać i uczesać, a wcześniej wielokrotnie porównuje Megan do przyjemnego konika, którego trzeba oporządzić. Efekt oczywisty, oświadcza się jej i po perypetiach zostaje przyjęty, Christie uwielbia swatać, frywolną Joannę też zaręcza w finale.
[2] Chociaż to żadna szkoda, bo dziewczyna była dość tępa, a jej chłopiec nie był w niej aż tak zakochany (sic!).
[3] Żony pastorów są karykaturami kobiet według jednej z postaci.
Inne tej autorki.
#7/#3
Dyskusja w około serwisów social-media zatacza koła i możemy wszystko obserwować to od jednej, to od drugiej strony.
[…] Musk has been vocally critical of Facebook in the past, saying that he chose to delete Facebook accounts for SpaceX and Tesla in the wake of the Cambridge Analytica scandal in 2018. […]
W styczniu tego samego 2021 roku trwała dyskusja na temat usunięcia prywatnego konta Donalda Trumpa przez firmę Twitter.
Półtora roku później w pod koniec 2022 Elon Musk wykupił Twittera i zastosował szereg drastycznych kroków transponując firmę do nowej postaci. Łącznie ze zmianą nazwy na X.
Kolejne półtora roku prowadzi nas do czasów teraźniejszych i stycznia 2025, gdzie Elon Musk już jako właściciel X/Twittera, osoba oficjalnie zaangażowana w politykę po stronie obecnego prezydenta USA, używa X/Twittera do wywarcia politycznego wpływu w Niemczech (krytykuje byłego kanclerza i wspiera jedną z partii) czy Wielkiej Brytanii (krytykuje premiera). Kilka miesięcy temu podobnie było w Brazylii.
Krytykowany kiedyś przez Muska za szerzenie dezinformacji Facebook też rok 2025 rozpoczął od deklaracji Marka Zuckerberga, że nie będzie wspierał dalej (płacił) mechanizmów szukających fałszywych informacji. Złośliwi wytykali wartość zegarka, który nosił na ręku Zuckerberg (robiony na zamówienie zegarek Greenem Forsey za milion dolarów). Musk teraz już Zuckerberga nie krytykował.
Sprawy zaczynają toczyć się coraz szybciej. Dziś w USA zakazano używania innej sieci społecznościowej czyli chińskiego TikToka. Argumenty nie były wcale oparte na szkodliwym wpływie prezentowanego tam typu treści, ale bezpieczeństwem państwa (alternatywą miała być sprzedaż części amerykańskiej sieci tak aby jak rozumiem mogła być ona objęta regulacjami państwa). To narracja ustępującego prezydenta Bidena, z która nie zgadza się wstępujący na urząd Trump. Nie wiadomo czy zgadzają się z nim Musk i Zuckerberg.
Wcześniej taki los przez chwilę spotkał X/Twitter zablokowany od sierpnia do października w Brazylii.
W sieci sugerowano wiele mechanizmów i algorytmów, które powodują szkody scentralizowanych sieci społecznościowych dla ich użytkowników. X/Twitter ma teraz nadreprezentować to o czym myśli ich szef. TikTok ma prezentować szkodliwe treści nastolatkom. Facebook po latach dalej próbuje opanować aferę profilowania politycznego swoich użytkowników.
Wydaje się, że dobrze się dzieje dla zdecentralizowanych sieci społecznościowych, że Mastodon się tym bardziej demokratyzuje. Twórca w mijających tygodniach ogłosił, że nie będzie już jednoosobowo odpowiadał za jej rozwój.
Nie wiadomo jak będzie wyglądał świat zaproponowany przez twórców Twittera, po tym jak wykupił ich Musk wystartowali oni z BlueSky.
***
Wydaje się, że pierwsze oznaki tego, że właściciele social media działają niekoniecznie dla swoich użytkowników z czasów Cambrigde Analityca dużo nie dały. Podnoszona dezinformacja została usankcjonowana. „Nasza” dezinformacja stała się akceptowalna, „obca” zakazana.
Drama o usunięcie konta Trumpa wynikała z oburzenia co do tego jak serwis traktuje, równo lub nierówno swoich użytkowników. Regulamin miał być dla małych, a gdy dotykał dużych ci grzmiali.
Zwykła sprawa co do tego, czy administrator chce mieć kogoś w serwisie, czy go nie chce, urosła do wielkiej burzy bo brak regulacji doprowadził do budowy na bazie serwisów cyberpotentatów.
Ani z historii o usuwaniu, ani z historii o zbyt wielkim wpływie także nic nie wymyślono. Ani użytkownicy nie zaczęli wybierać innych sieci, tych rozproszonych, ani nie wprowadzono ograniczeń dla ich wielkości.
Zamiast tego jedna z sieci dziś jest w tandemie politycznym i chce grać innym politykom na nosie. Czyli następuje coraz większe jej umocowanie.
***
A to wszystko serwisy, gdzie niby ludzie tylko dają serduszka do zdjęcia zachodu słońca lub schabowego na talerzu. Błaha sprawa sieci społecznościowych. Mikroblogi, kiedyś były w końcu krótkimi w swojej firmie następcami blogów.
Dziś mówi się, że aplikacje social media będą miały informację o szkodliwości jak paczki papierosów lub wprost zakazana ich dla młodzieży i dzieci.
Definicja z Wikipedia dla mediów społecznościowych: „rozwiązania wykorzystujące technologie internetowe i mobilne, umożliwiające komunikowanie się poprzez interaktywny dialog”. Piękny dialog sobie urządziliśmy.
***
W czasie pisania wpisu pojawiła się informacja, że TikTok w USA przywrócono po kilku godzinach.
Radio 357 kiedyś doczekało się wpisu. Radio Nowy Świat – nigdy, choć pewnie powinno. W każdym razie w ostatnich latach praktycznie przestałem słuchać obu tych stacji. Więcej słuchałem audio ze streamingu.
Słyszałem, że trochę odwilż z Trójką, część prowadzących wróciła tam, więc postanowiłem sprawdzić, jak wygląda sytuacja po roszadach personalnych. Od kilkunastu tygodni staram się dawać szansę obu stacjom. Już samo sformułowanie staram się dawać szansę sugeruje, że szału nie ma.
Faktycznie, w obu przypadkach jest – jak dla mnie – średnio. Generalnie za dużo „gadania”, za mało audycji z muzyką i o muzyce. Co gorsza, często jest tak, że „gadana” audycja jest w obu stacjach jednocześnie. Wtedy wjeżdża streaming i raczej przez przynajmnije parę godzin do słuchania radia już nie wracam.
Słyszałem, że trochę upadły ideały w Radio 357. Wbrew początkowym zapowiedziom pojawiły się reklamy. Może nie takie typowe, w trakcie audycji, a tylko czasem na początku streamu. Nie wierzyłem, sprawdziłem. I faktycznie, bardzo rzadko, ale się zdarza. Plus, już od bardzo dawna, mają – z rzadka – audycje sponsorowane (np. lista noworoczna).
W Radio 357 jest też to, co kiedyś mnie drażniło, czyli audycje z wpuszczaniem słuchaczy na antenę. No nie przepadam, szczególnie jeśli słuchacze próbują wypowiadać się merytorycznie. Gdyby to były tylko pozdrowienia, to jeszcze może by uszło.
Z drażniących rzeczy: dużo o „patronizowaniu”. A czemu to dobry pomysł. A zostań patronem. A kup komuś. A jakieś statystyki. A wpływ inflacji. Tu zdaje się przoduje RNŚ. Nie mam statystyk, bo jak się zaczyna, to od razu przełączam stację. Rozumiem, że z tego żyją, ale… chyba wolałbym reklamy.
Ogólnie mam trochę wrażenie, że pewne rzeczy zatrzymały się na etapie sprzed paru lat, krótko po powstaniu stacji i dla fanów. I jak dla mnie się to nie broni, może dlatego, że nigdy nie byłem fanem i nie uważałem żadnej z tych stacji za „swoją”. I – dla jasności – nie byłem patronem. Trochę brakuje mi tu mechanizmu, który podsumowywałby, których audycji słuchałem, pozwalał dawać lajki gdy mi się podobało i jakieś mikropłatności a’la Flattr czy rozdzielanie pieniędzy z reklam, jak kiedyś było w Brave na koniec miesiąca.
Bo właśnie, stacje jako całość mi nie podchodzą, ale niektóre audycje czy prowadzących lubię. Więc pewnie nie przyjmie się słuchanie „ciągle”, ale może ustawię przypomnienia w kalendarzu, by słuchać wybranych audycji? Zobaczymy.
Na koniec jeszcze jedna ciekawa obserwacja. Kiedyś wolałem – i bardziej kibicowałem – RNŚ, teraz w praktyce raczej wybieram Radio 357. Oczywiście nie zawsze, ale proporcja się jakby odwróciła.
Artykuł Radio internetowe – powrót pochodzi z serwisu Pomiędzy bitami.
W moim nowym kalendarzu, na pierwszego stycznia, znalazłem poniższy tekst:
Izrael, około 33 roku naszej ery. Jest to czas wielu rewolucji. Eksplodowała religijna beczka prochu, ponieważ kilka tygodni wcześniej Jezus Chrystus został stracony na krzyżu. Jego uczniowie głoszą teraz publicznie, że Bóg wskrzesił swojego syna Jezusa z martwych i wzywają ludzie do pokuty i wiary w Niego. Tysiące ludzi nawraca się i przejmuje chrześcijański chrzest.
Cóż… chrześcijaństwo wystrzeliło dopiero po tym, jak nawrócił się Paweł z Tarsu. To on jest w zasadzie prawdziwym założycielem chrześcijaństwa. Wcześniej była to lokalna żydowska herezja. On dołączył do prześladowanej przez siebie religii dopiero w 36r. Nie wspominając, że natenczas byli to praktycznie żydzi, za takich się uważali, czytali Torę i modlili się w żydowskich świątyniach. To podejście zmieniło się później.
Niby nic, uproszczenia, ktoś nie przykładał się do roboty. Ale ja myślę, że to coś więcej. Wydaje mi się, że osoba pisząca cytowane przeze mnie słowa, zupełnie nie zna historii chrześcijaństwa. Swojej własnej religii. Złośliwie nawet dodam, że najprawdopodobniej nawet biblijnej wersji. I wierzę, że jest to świadoma ignorancja. Nie obchodzi jej prawda, bo nie jest potrzebna. Nie ma powodu grzebać w źródłach. Po co czytać opracowania historyków, kiedy można zmylić jakaś historykę?
Trzeba mieć świadomość tej radosnej kreatywności faktów, także wtedy kiedy czytamy doniesienia o rzekomo prześladowanych chrześcijanach (na tej samej kartce). Bo wcale nie chodzi o ludzi w Afryce, czy Azji.
[2017 - 2025]
W tym roku nie wyjeżdżam zimą w ciepłe, nad czym ubolewam w przeciwieństwie do nastolatki, która jest przeszczęśliwa, że może całe ferie spędzić w swoim pokoju. Dlatego okazjonalnie idę się nieco ogrzać, a to na balkon Teatru Wielkiego, o czym niebawem, a to planuję dzień w spa, czy - jacy jesteście domyślni - właśnie do Palmiarni. Ciepłe, wilgotne albo kontrastowo suche powietrze, zależy od sali, akwaria z rybkami (mniej paletek i chyba zniknęły rybki-szkieletorki!), kawa i ciasto w “7 kontynentach”. Poniżej eklektyczny zbiór niepublikowanych zdjęć z ostatnich ośmiu lat, ta zima będzie zimą wspominkowo-archiwalną, chyba że jakimś cudem jednak się wyrwę gdzieś, gdzie kolor.
Zacznijmy od opon. Continental Terra Speed przeniosły mnie już przez ponad siedem tysięcy kilometrów po asfaltach, szutrach, brukach, gruncie i piachu. Bez żadnego przebicia. Co prawda wyraźnie widać na bieżniku ślady zużycia, ale powinny mi jeszcze trochę posłużyć.
Przy okazji wrześniowej wymiany pękniętej obręczy tylnego koła, zamieniłem opony miejscami, przenosząc mniej zużytą przednią na tył. Dowiedziałem się wtedy, że bezproblemowe zakładanie, które chwaliłem po zakupie, było fartem. O ile na przednie koło opona weszła bez najmniejszych problemów, to przy tylnym złamałem dwie łyżki, które służyły mi od 9 lat. Skończyło się na smarowaniu rantów płynem do naczyń i wbiciu dużo wyższego ciśnienia, czyli dokładnie na tym, czego chciałem uniknąć, kupując gumy Continental, a nie polecane przez Bobiko opony TUFO.
Jeżeli kiedyś będę kupować nowy rower, muszę pamiętać o wybraniu takiego z gravelowymi obręczami, a nie szosowymi (w przypadku DT Swiss to seria G, a ja obecnie mam R500), to może obejdzie się bez problemów przy zakładaniu szerszych opon. Tym bardziej że po pojeżdżeniu na 40C zacząłem zastanawiać się nad wypróbowaniem jeszcze szerszych gum w przyszłości.
Gdy opony są już założone, idą jak złoto. W tym roku pojeździłem po zdecydowanie bardziej wymagającym niż wcześniej terenie, takim jak wrzosowiska na dawnych poligonach i Bory Tucholskie, a jechało się wygodniej niż na starych oponach po łatwiejszych trasach.
– –
Czerwony kask Bontrager Velocis MIPS zastąpił wysłużonego poprzednika i muszę powiedzieć, że nie licząc nieco wygodniejszego mechanizmu regulacji, nie czuję większej różnicy i to dobrze, bo stary kask mi bardzo pasował i w nowym podobnie wypada wygoda: dopasowanie, przewiewność czy odczuwana waga. Nawet wkurzające na początki paski zapięcia przestały przeszkadzać.
Przełomowe za to okazało się coś, co na początku prawie całkowicie zignorowałem, czyli doczepiany daszek. Zaraz po zakupie przypiąłem go na próbę, ale potem wrócił do kartonu i nie ruszałem go aż do końca kwietnia. Gdy przejechałem się z nim w słoneczny dzień, wiedziałem, że raczej go już nie zdejmę. Dzięki daszkowi mogę jeździć w najbardziej słoneczne dni, niezależnie od tego, pod jakim kątem padają promienie i nadal mieć tylko lekko przyciemnione, pomarańczowe szkła w okularach i od momentu założenia go ani razu nie musiałem wymieniać ich na czarne.
Sprawdził się też w czasie deszczu, więc odczepiam do tylko do prania, razem z wyściółkami. Zdecydowanie polecam, sprawdza się lepiej niż czapeczki kolarskie, które testowałem, bo ich daszki zawsze wbijały się mi w czoło.
– –
Turystyczne buty Shimano EX7 zastąpiły dotychczasowe XC31L, które były dużo bardziej nastawione na osiągi: wąskie, z agresywną i bardzo sztywną podeszwą.
Zmianie obuwie przyświecało przejście na bardziej wygodne, zrelaksowane podejście do rowerowania. Chciałem czegoś lepiej spisującego się przy schodzeniu z roweru, czy to do łażenia po okolicy z telefonem w poszukiwaniu kadru do fotki, czy zakupów w sklepie przy trasie.
Nowe buty dały mi dokładnie to, czego szukałem, a do tego wyglądają dużo lepiej niż poprzednie. Po roku jeżdżenia ciągle prezentują się nieźle, nawet podeszwa wygląda na niezniszczoną, co jest sporą poprawą w porównaniu ze starymi butami, w którym po parunastu przejściach po asfalcie fragmenty zaczęły się przecierać, a potem odpadać.
Gdy kupowałem EX7 zauważyłem, że Shimano poleca do nich wpinane pedały SPD z większymi platformami, niż moje PD-M520. Zignorowałem to, ale teraz muszę przyznać, że trochę racji w tej sugestii jest. W tych rzadkich sytuacjach, gdy bardziej cisnąłem, czuć było, że podeszwa jest zbyt elastyczna i mały punkt kontaktu pedału z butem powoduje dyskomfort na spodzie stopy.
Gdybym miał trochę wolnej gotówki, pewnie pomyślałbym o zmianie pedałów na PD-M8120. Może gdy się obecne zepsują? Chociaż raczej nie ma na to co liczyć, bo mimo tysięcy nakręconych kilometrów, dzięki regularnemu serwisowaniu pracują jak nowe.
Na szczęście przy moim zwykłym jeżdżeniu nie odczuwam tego problemu, więc nie psuje mi to frajdy z butów, ale jeżeli ktoś używa mojej pisaniny jako podpowiedzi przy zakupach, to lepiej, żeby wiedział_a.
– –
Razem z butami kupiłem zimowe ochraniacze Shimano XC Thermal, żeby nie musieć wydawać góry kasy na zimowe obuwie. Okazały się cieplejsze i bardziej wodoodporne niż dotychczasowe owiewki Endury, ale ciaśniej przylegające i nie mogłem zastosować wcześniejszego patentu z zakładaniem dodatkowych cienkich neoprenowych nosków pod ochraniacze, co wyraźnie zwiększało tolerancje na niskie temperatury. Dlatego musiałem używać chemicznych ogrzewaczy naklejanych na skarpetki przy mniejszych mrozach niż wcześniej. Z nimi mogłem spokojnie jeździć w zwykłych skarpetach do dwóch–trzech godzin przy odczuwalnej w okolicach -5°C, potem robiło się chłodno.
Po pierwszej zimie nie było na nich większych śladów używania. Shimanowski patent polegający na tym, że tylko wzmocniony czubek ochraniacza dotyka podłoża przy chodzeniu, powoduje, że ich spody nie zużywają się tak szybko jak poprzednich.
Niestety, w czasie grudniowego jeżdżenia wyzwania Festive 500 odkryłem, że ochraniacze pękły na szwie na wierzchu, w miejscu, które pracuje najbardziej.
Muszę sprawdzić, czy uda się reklamować, ale obawiam się, że gwarancja na nie już się skończyła. Jeżeli nie, to będę się rozglądał za jakąś wodoodporną taśmą, może taką do naprawy namiotów albo pontonów? Cała reszta ochraniaczy jest w świetnym stanie i żal byłoby je wywalać bez spróbowania naprawy.
– –
Zanim wyszedł ten problem z zimowymi owiewkami, byłem z nich na tyle zadowolony, że kupiłem kolejne tego samego producenta, tym razem na jesienne słoty. Niestety, ochraniacze Shimano Dual H2O przypadły mi do gustu duzo mniej.
Przede wszystkim zrobiłem błąd i chcąc zwiększyć swoją widoczność na drogach, wybrałem wersję jaskrawożółtą. O ile rzeczywiście dają po oczach, to wystarczy trochę błota czy brudu z łańcucha, żeby wyglądały mało elegancko. Słabo wygląda też to, jak się układają. Nie wiem, czy to kwestia moich nietypowych butów, ale nie przylegają tak ładnie jak na zdjęciach producenta, marszczą się i fałdują.
Dużo większym problemem jest to, że zamek zapinający owiewki z tyłu źle się okłada w czasie pracy nóg i uwiera. Nie na tyle, żeby zrobić odcisk czy otrzeć, ale wystarczająco, by powodować dyskomfort. Na szczęście znalazłem na to sposób: przy zakładaniu przekręcam ochraniacze lekko (o centymetr, może nawet niecały) tak, żeby zamek trafił bardziej do wnętrza nogi. To wystarcza, żeby przestało cisnąć.
Mimo tych wad spełniają swoje zadanie i w stopy mam sucho i ciepło. Ale gdybym znowu miał kupować jesienne ochraniacze, z pewnością wybrałbym czarne.
– –
O ile muszę przyznać, że z ochraniaczami trochę wtopiłem (chociaż jeździ się w nich dużo lepiej niż bez), to z kasku, butów i opon jestem bardzo zadowolony i mogę je szczerze polecić.
Cytatem na dzisiejszy dzień jest Księga Zachariasza 2,9. Do cytatu, dołączona jest krótka opowiastka, rozgrywająca się w Rosji. Babcia i jej wnuczka chronią się w swojej chacie przed złymi Kozakami. Dla otuchy czytają sobie Biblię.
I Ja – mówi Pan – będę jego murem ognistym wokoło.
Biblia Warszawska: Księga Zachariasza 2,9
Zainspirowane, modlą się do Boga o mur płomienny dookoła ich chaty. I wiecie co? Może i nie ognisty, ale zgromadzony śnieg uformował coś na rodzaj muru, a przez niego, Kozacy nie zauważali tej chatki. Babcia i wnuczka ocalały! Chwalmy Pana!
… choć opuścił wszystkich sąsiadów bohaterek, zapewne też modlących się, w spalonych już, chatach. Widać źle się modlili. A nasze bohaterki czeka samotne radzenie sobie, w środku zimy, w pustoszonym przez żołnierzy kraju.
Zupełnie nie rozumiem, jak można wymyślić taką opowieść i przekazywać ją dalej. Tak zupełnie bez refleksji: czemu one? czemu nie sąsiad? albo wszyscy inni w wiosce? W końcu historia mogłaby być poprowadzona z perspektywy innej chatki.
Brzmiała by tak samo, ale skończyła by się wizytą rozwydrzonych Kozaków. Odbiorca, mógłby dojść do wniosku, że to nie Bóg, a przypadek uratował. A wiara nie miała z tym nic wspólnego. I tak należy rozumieć dzisiejszą przypowieść.
Cytat jest ucięty, brakuje części zdania: „(…) i będę chwałą pośród niego!”. Nie wiem zdecydowano się na opuszczenie tego fragmentu, niby to niewiele. Być może uświadamia zbyt mocno, że ten cytat ma zupełnie inny kontekst i to psułoby opowieść.
W angielskim tłumaczeniu Biblii (przynajmniej w tych najpopularniejszych), nie ma mowy o murze z ognia:
For I will swing My hand against them, and they will become plunder for their servants. Then you will know well that the Lord of Hosts has sent Me.
Tłumaczenie z Google Translatora (wierne w mojej opinii):
Bo wyciągnę rękę moją przeciwko nim, a staną się łupem dla sług swoich. Wtedy poznacie dobrze, że Pan Zastępów mnie posłał.
Zastanawiałem się o jakiej erze historycznej mowa. Użyto słowa Rosja, a więc być może jeszcze carska. Czyżby czasy Rewolucji? I czy w ogóle chłopka z tamtej epoki umiałaby czytać? Mogła oczywiście, choć to dopiero Komuniści zaczęli walkę z analfabetyzmem. A może właśnie dlatego ocalała ta rodzina! Inny nie mieli Biblii w domu i pewnie nie umieliby jej przeczytać. Wniosek: czytać Biblię, bo Bozia ześle Kozaków.
Bardzo rzetelny klasyczny angielski kryminał. W wannie architekta, znajomego matki lorda Petera Wimseya, zostają znalezione nagie zwłoki w złotych binoklach. Policja podejrzewa, że należą do zaginionego niedawno finansisty pochodzenia żydowskiego, ale okazuje się, że nie. Dodatkowo znajdujący się nieopodal szpital twierdzi, że nie zginęły im żadne zwłoki do badań. Inspektor wydelegowany do sprawy zbywa ślady, aresztuje architekta, a sprawę zaginionego traktuje pobieżnie. Lord Wimsey we współpracy z zaprzyjaźnionym inspektorem Parkerem dokonuje szeregu rozmów, wizji lokalnych i zaawansowanego kombinowania, które czasem wymaga przebieranek[1] żeby wykryć powiązania między dwiema tajemnicami oraz znaleźć mordercę. Do tego jest całkiem bogate tło - rzecz się dzieje po I wojnie światowej, Wimsey okazjonalnie cierpi na PTSD oraz jest lordem pełną gębą, z wiernym acz cynicznym służącym Bunterem[2]. Dodatkowo są liczne smaczki językowe typu “twarz sprawiała wrażenie, jakby wyrosła samoczynnie z cylindra niczym biała larwa ze słynnego sera casu marzu”.
Się jada: kanapki z szynką, do tego piwo (Bunter), bulion lub krem (w klubie, oba niejadalne, ale bulion łatwiej zlizać z łyżki), potrawkę z dziczyzny, boczek i cynaderki (na śniadanie), ser (nijaką bladą substancję znaną Anglikom jako “ser” w przeciwieństwie do stiltona, camemberta, gruyere, wensleydale’a czy gongonzoli).
Się popija: montrachet rocznik 1908 (niezdatny do picia).
Się pali: cygara.
Się morduje seryjnie: panny młode po ślubie, na szczęście brzydkie, więc w porządku.
[1] Parker przebiera się za gazownika i hycla ze schroniska.
[2] Który na przykład twardo dba, żeby lord ubierał się stosownie do okazji.
Inne tej autorki.
#6
Dziś na tapecie najnowsza książka Andrzeja Sapkowskiego. Sprawdźmy, czy pisarz jest w formie z jakiej zasłynął. I której, po „Trylogii Husyckiej”, wciąż u niego poszukuje.
Jest to kolejna po „Sezonie Burz”, powieść o wiedźminie Geraldzie. Prequel do wszystkich poprzednich. Młody bohater, ukończywszy swoja formalną edukację, po raz pierwszy wyrusza na trakt.
Z poprzednich powieści, wiemy, że to był moment, kiedy zabił swojego pierwszego potwora: marudera dobierającego się do jakiejś dziewczyny. Powieść mocno rozbudowuje tę opowiastkę czyniąc z niej, nie tylko cenną lekcję dla młodzieńca, ale i kanwę pod większą historię: pokłosie szturmu fanatyków na Kaer Morhen, zbrodni proszącej o karę. W sadze, ten temat był jak stara mogiła. Może i już nie ma nad nią świeżych kwiatów, ale jeszcze ludzie pamiętają pod nią leżącego.
Muszę wyznać, że jak dla mnie, pan Sapkowski skończył się na serii „Narrenturm”. Jakoś kolejne jego publikacje, takie jak „Żmija”, czy „Sezon burz”, nie mają tego, czaru. Tego co to dawno temu przykuwał mnie do nich i sprawiał, że wracałem. Niestety, „Rozdroże” również nie posiada owego uroku. Należy więc zadać pytanie: czy to zmienił się pisarz, czy czytelnik?
Zmieniłem się, to fakt. Jestem trochę starszy, przeczytałem nawet kilka książek więcej. Ale na cykl wiedźmiński, czy husycki, wcale nie patrzę przez okulary nostalgii. To świetne teksty, mają ciekawa i wciągającą fabułę, okraszoną humorem. Czytając „Rozdroże (…)” widzę nawet te zagubione drobinki tego czegoś, co czyniło oryginalną sagę znakomitą. Dlaczego, ta nowa książka (i poprzednia: „Sezon burz”) nie ma już tej mocy?
Pierwszym, co mi się nasuwa, to sam motyw Geralda, jako nieopierzonego adepta. Mimo wiedźmińskich treningów, wciąż musi się doszkalać w subtelnej sztuce machania mieczem. I różnych innym dziedzinach życia, łącznie z wokabularzem. Efekt nie tylko zaprzecza sensowi jego szkolenia, ale także w ogóle działaniu wiedźminów. W końcu finezyjna walka to efektywne i oszczędne zarządzanie energią, powinien wynieść takie umiejętności ze swojej szkoły.
Albo weźmy scena otwierającą, pierwszy rozdział, gdzie zbiegiem okoliczności, tego samego dnia, jeden po drugim pojawiło się kilka zupełnie niezależnych postaci chcących coś od Geralda. Miał to być zapewne komiczne, ale wyszło straszne niewiarygodnie.
Nawet jest coś na rodzaj parodii pierwszego opowiadania („Wiedźmin”), czy też może raczej pojedynku z owego. Niby jest to zgodne z tym, co sam Gerald wyznał Foltestowi, ale czytając to, miałem wrażenie, jakby Sapowskiemu skończyły się pomysły.
Sam motyw szturmu na zamek wiedźminów też wydaje się nakreślony po macoszemu. Niedawna rzecz. Coś, co miało być zdaje się, wielkim ruszeniem anty-wiedźmińskim, tutaj okazuje się być lokalną inicjatywą, zredukowaną do kilku postaci. Niby upłynęło wiele czasu, ale i tak większość ludzi wykazuje się przedziwną ignorancją tematu. Najwyraźniej nikt o niej nie wie, łącznie z gościem, który widział pewnie kości niedoszłych napastników tkwiące w fosie.
Do tego, w trakcie lektury, ma się dziwne wrażenie, że niektóre rozdziały mogłyby być spokojnie usunięte, a całość i tak by się trzymała. Co znaczy, że albo autor nie usunął zbędnych rozdziałów, ale nie umiał uzasadnić ich istnienia.
Czy więc polecam „Rozdroże Kruków”? Są tam potraktowane po macoszemu wątki, rzeczy, które znalazły się tam, bo musiały (były wspomniane w późniejszych powieściach), rzeczy zupełnie nowe, które dziwią, bo nigdy nie wspominano o nich, a czytelnik nie wie właściwie czemu.
Nie polecam, ale i nie odradzam.
Ja przeczytałem, nie żałuję. Nawet jeśli czuję jakby obcował z niedopracowanym dziełem. Miło było wrócić do młodego Geralda, widzieć jak się rozwija, obserwować jak nabiera mądrości życiowej. Osobiście żałuję, że Andrzej Sapkowski nie pisuje już opowiadań wiedźmińskich, te zwykle, w postaci małych tajemnic kryminalnych, zwykle dobrze mu wychodziły.
Pełna treść jest dostępna na blogu. Czytaj więcej
Xiaomi LYWSD03MMC to popularny i niedrogi czujnik temperatury i wilgotności, który standardowo komunikuje się przez Bluetooth Low Energy (BLE). Dzięki możliwości wgrania alternatywnego oprogramowania układowego (firmware), możemy przekształcić go w urządzenie działające w protokole Zigbee, co znacząco zwiększa jego funkcjonalność i zasięg. Istnieje kilka wersji alternatywnego oprogramowania dedykowanego temu urządzeniu. Dodatkowo proces konwersji aktualnie produkowanych wersji urządzenia wymaga wykorzystania programatora (konwertera USB UART TTL), zręczności manualnej oraz podstawowego zaznajomienia się z obsługą oraz użyciem lutownicy
https://github.com/devbis/z03mmc
https://github.com/pvvx/ZigbeeTLc
Alternatywne oprogramowania:
https://github.com/devbis/z03mmc/releases/tag/1.1.0
https://raw.githubusercontent.com/pvvx/ZigbeeTLc/master/bin/Z03MMC_v0123.bin
Lista innych termometrów zgodnych z alternatywnym oprogramowaniem:
Jeśli marzysz o inteligentnym domu, ale nie chcesz wydawać fortuny na gotowe rozwiązania, mam dla Ciebie świetną propozycję – uruchomienie Home Assistant na Raspberry Pi 2 model B v1.2.
Jest to ekonomiczne i niezwykle satysfakcjonujące rozwiązanie, które otworzy przed Tobą świat automatyzacji domowej. W sam raz aby rozpocząć zabawę, szczególnie gdy stare RPi kurzy się gdzieś zapomniane w szufladzie.
Pobieramy obraz (np. haos_rpi2-14.0.img.xz), nagrywamy na kartę SD (np. za pomocą WIN32 DISC IMAGER), przechodzimy przez instalację w RPi i cieszymy się własną instancją HA .
Źródło obrazu karty do pobrania:
Przypomniało mi się parę rzeczy związanych z dawno minioną pandemią, o której nikt nie pamięta. Część już zniknęła, reszta pewnie wkrótce zniknie, więc może dla pamięci, jak przy pomocy kłamstw, niedopowiedzeń i manipulacji nakłaniano do – słusznych swoją drogą, choć w inny sposób – szczepień.
Zanim jednak przejdę do konkretów, podlinkuję bardzo ciekawe rozliczenie pandemii, napisane cztery lata po jej wprowadzeniu, traktujące szerzej o błędach, które w jej trakcie popełniono i pokazujące, co można było zrobić lepiej. O szczepionkach też jest. Bardzo polecam lekturę przed kontynuacją. Chociaż nie ukrywam, że szkic wpisu powstał, zanim się dowiedziałem o tym artykule.
Mieliśmy – z tego co pamiętam rządowe – plakaty, na których było napisane, że 99% zgonów na COVID-19 dotyczy osób niezaszczepionych. Nie zrobiłem zdjęcia i żałuję, bo nie jestem w stanie znaleźć. Są ślady w sieci z opisem tych plaktatów, udało mi się znaleźć wypowiedź na stronie rządowej (screenshot poniżej) na podstawie której zdaje się był plakat, ale zdjęcia samego plakatu – nie.
Kłamstwo? Manipulacja? Nie wiem. Oficjalne dane faktycznie pokazywały niższy odsetek zgonów wśród zaszczepionych, ale koło 99% to nie stało. Oczywiście nie można wykluczyć, że statystyka pochodzi z początkowego okresu szczepień, gdy po prostu osób zaszczepionych było bardzo mało. Tak czy inaczej – shady.
Szczepienia chronią przed zarażeniem, mówili. Znowu, patrząc na przytoczone statystyki, nie znajdujemy potwierdzenia. Twardych danych nie ma, ale wmawianie ludziom, że ochronią siebie, było manipulacją. Nie wierzycie, że tak było? Screenshot nieco niżej.
Namawiano też ludzi do szczepień przy pomocy argumentu Bo zostaniesz zbadany. Przed szczepieniem zostaniesz przebadany przez lekarza. Dzięki temu sprawdzisz swój aktualny stan zdrowia. Kto się szczepił ten wie, jak te „badania” wyglądały.
Kolejny argument, którym przekonywano do szczepień to Bo szczepionki są bezpieczne. Szczepionki są badane przez najlepszych naukowców z całej UE. Ich dopuszczenie do użytku jest zależne od decyzji Europejskiej Agencji Leków. Zdecydowanie manipulacja w przypadku szczepionek na COVID-19, były nowego typu i nie przeszły pełnych badań. Ale tak, „są badane” i „dopuszczenie jest zależne”. Tylko jakby było to bez związku w tym przypadku.
W ogóle kwestia ryzyk związanych ze szczepieniem jest pomijana, nie tylko w przypadku COVID-19. Statystycznie, szczepienie mocno opłaca się indywidualnie, o korzyściach dla całości społeczeństwa nie wspominając, ale nie jest w 100% bezpieczne. Podobnie jak żaden lek nie jest w 100% bezpieczny.
Mam przeczucie, że tego typu kłamstwa czy manipulacje to woda na młyn dla antyszczepionkowców i przynosi ostatecznie efekt odwrotny do zamierzonego. Wykazanie, że oficjalne źródła (rząd, koncerny medyczne, nauka) nie mówią prawdy, jest trywialne. I można już w rozmowie budować dowolną narrację powołując się na różności.
Myślę – i mam nadzieję – że to ostatni wpis o pandemii. Temat chodził mi po głowie, leżał w TODO i stwierdziłem, że warto zostawić ten ślad.
Artykuł Pamiątka pandemii pochodzi z serwisu Pomiędzy bitami.